niedziela, 29 listopada 2015

Dziewiczy rejs...

Jak to określiła nasza koleżanka "ruszamy w dziewiczy rejs..."

Pierwsze dni listopada, w nocy może być różnie. Zebraliśmy się dość późno, uzupełnialiśmy jeszcze apteczkę, baterie do pieca, nabiliśmy pół zbiornika wody (później się okaże, że to był błąd). Po drodze jeszcze spontanicznie zahaczamy o wieżę - pomnik w Dobromierzu. Mamy szczęście spotkać właściciela, wchodzimy na górę, słuchamy opowieści. Poznajemy kawał historii okolicy, jak i samej wieży.


 Jak już zamarzamy na wietrze, ruszamy dalej. Jest piątek, po sezonie. Pierwszy punkt programu to była Palmiarnia przy Zamku Książ. Już po drodze się okazało, że można o niej zapomnieć... Ostatnie wejście jest o 14:00. Odpuszczamy, za to szybko sprawdzam Starą Kopalnię, skoro jest prawie po drodze. Okazuje się, że jest mają ostatnie wejście o 16:00. Zapada decyzja - jedziemy, jeszcze zdążymy zmontować sobie jakieś papu.  Dojeżdżamy po 15:00, trochę nam zeszło, bo Wałbrzych jest rozkopany, GPS nas pociągnął przez Szczawno, gdzie zresztą widzieliśmy znak, taki okrągły.. z czerwonym brzegiem... a na nim jak byk, że przekraczamy limit wagowy... oj tam, nie było go prawie widać. Myk myk (taaa....) przejeżdżamy, stajemy na rozległym parkingu Kopalni. Śmigamy po bilety i do toalety. Wracamy do Marudera, robimy kanapki. O wyznaczonej godzinie się stawiamy na starcie, po chwili dołącza do nas jeszcze para i przez prawie dwie godziny jesteśmy oprowadzani. Pora jest świetna, bo robi się ciemno a obiekty są pięknie podświetlone. Stanowczo polecamy!


Po zwiedzaniu wskakujemy w Marudera i turlamy się w stronę Jedliny - Zdrój. W samej Jedlinie, przy głównej ulicy (Kłodzka) po lewej znajdziecie stadion, bulodrom i malutki zalew. Tam stajemy, miejscówka dość cicha, obiekt jest pilnowany, damska toaleta była otwarta. Ruszamy już spacerkiem do browaru (1,7 km). Miejscami po ciemku, ale chodnikiem docieramy do Browaru Jedlinka, obiekt robi wrażenie. Oprócz restauracji jest hostel, ceny przyzwoite, warto pewnie zostać. Sama miejscowość jest kilkuczęściowa a my idziemy jakby między nimi, stąd miejscami ciemność... Browar zachwyca jedzeniem, włoska pizza, pyszna sałatka, do tego dobre piwo (pszeniczne fantastyczne!), zostawiamy tam niemało... ale warto!


Uszczęśliwieni wracamy do autka, śpimy spokojnie. Wyświetlacz LED nad szatniami wskazuje 13 stopni, nie trzeba włączać ogrzewania.

Następnego dnia myję włosy w umywalce w toalecie przy szatniach, niestety nic więcej nie umyję, bo nie mamy miski. Ponieważ mamy trochę wody w zbiorniku, postanawiam wypróbować prysznic. Wieczorem przecież mamy być na kempingu, to się uzupełni. Uruchamiamy pompę wody i boiler. Niestety, kończy się to tym, że woda z głównego zbiornika idzie do dodatkowego.. I tam utyka.. Myję się we wrzątku rozcieńczanym zimną wodą za pomocą garnka.. bo pompa ma już za mało zimnej wody do zaciągnięcia i kran w łazience dostaje tylko wrzątek.. Więc zaliczamy pierwszą katastrofę, mamy wodę ale jej nie mamy..  Ruszamy na spacer po części uzdrowiskowej, szlak rusza znad zalewu. Mieścinka malutka, uzdrowisko malutkie, a że pogoda tragiczna to siadamy w Klubogalerii CieKawa. Dostajemy duuużą herbatę i całkiem przyzwoite pierogi. Wracamy po auto i ruszamy w drogę, w zasadzie jest już popołudnie. Droga wygląda tak, a my mieliśmy ostro zasuwać po górach..

 Jest ciemno, ale dość wcześnie, więc zaglądamy do Radkowa. Czytałam, że to ładne stare miasteczko. I faktycznie, rynek jest bardzo ładny, klimatycznie oświetlony, boczne uliczki też.


Po spacerze ruszamy w drogę, po drodze obdzwaniam kempingi.. i jest słabo, żeby nie rzec tragicznie. NIC nie działa o tej porze roku, nikt nie proponuje nic. Zahaczamy o zalew w Radkowie, gdzie miał być zajazd i kemping, ale jest zupełnie ciemno. Robimy tylko spacer nad wodą, a raczej sadzawką.. nie umiemy sobie wyobrazić spędzania tu czasu w lecie, kąpielisko jest malutkie, przepływ wody raczej słaby.. Postanawiamy stanąć na drodze stu zakrętów, na jednym z małych parkingów. Lądujemy przy starcie szlaku na Szczeliniec, wierzymy, że pogoda będzie lepsza..

Tuż przed zaśnięciem słyszymy jak wzmaga się wiatr... Po powrocie dowiemy się, że wichury przeszły przez cały kraj (nie mamy radia w Maruderze).

piątek, 20 listopada 2015

Nasz kamper!

Się porobiło...

Od dawna kombinowaliśmy, choć nieśmiało, żeby mieć jakiś mały stary jachcik. I ciągle coś stało na przeszkodzie, jak nie brak kasy, to brak czasu, żeby dłubać w nim, to brak odwagi, to brak miejsca. I stały się tegoroczne wakacje. I stały się 3 dni na dużym campingu. I my z namiotkiem wśród namioto-hangarów i kamperów.



Wróciliśmy, zaczęło się czytanie forum, googlanie, podglądanie i podliczanie budżetu. Szybko przeszliśmy do poszukiwania konkretnego auta. Czarnowidz w tym czasie musiał wyjechać do pracy, więc stałam się specjalistką od silników, przebiegów, wyposażenia itd. Wyklarował nam się plan: 1 auto w Szczecinie, drugie w Koszalinie, a plan awaryjny w środku Polski na drogę powrotną. Zaczęło się gnębienie sprzedających, kolejne zdjęcia, kolejne pytania. Człowiek z Koszalina (fajneauta5) zaczął mącić, mieszać, zmieniać ogłoszenia, pisał, że się pomylił, że nie te auta wystawił, zostało nam 1 auto ze zdjęciami, ale zniknął opis w aukcji. Teraz już wiemy z camperteam, że nie my jedni trafiliśmy na niego, na szczęście odpuściliśmy, bo nic by dobrego z tego nie wyszło... Stanęło na Szczecinie. W ciągu kilku dni Czarnowidz wrócił, szybko zorganizowałam sobie wolne i pojechaliśmy. Po dwugodzinnych oględzinach i przelewie auto było nasze :-)



W domu nie mieliśmy zbyt wiele czasu na przeglądy i remonty. Na szybko mechanik porobił co pilne, kupiliśmy opony, coś z wyposażenia, posprzątaliśmy. Pierwszy wyjazd to wypad do rodziny, jakieś 20 km od domu ;-) I zaczęło się poznawanie auta... i zaczęły wychodzić buble... Przeciekanie prysznica, trafiony zaworek przy prysznicu zewnętrznym (na razie zlikwidowany), nie działa wiatrak do rozprowadzania ciepła, jeden palnik w kuchence, lodówka na 12V, mamy dodatkowy zbiornik z wodą, tyle, że woda tam wpada ale nie wychodzi... więc nie dość, że bezużyteczny, to kłopotliwy, bo zabiera 50 l wody. nie wiadomo o co chodzi z tempomatem, nie działa spłuczka, prysznic leje wrzątek (nie miesza chyba z zimną), rolety się rozsypują, gniazdo na zapalniczkę nie chce ładować telefonów, i tak jeszcze by można.. Poprzednicy ewidentnie nie umieli użyć większości sprzętów, albo część faktów zataili... Na szczęście w dużej mierze to upierdliwości, a nie poważne sprawy. Tyle, że takie upierdliwości często kosztują więcej niż ich codzienne odpowiedniki.

Najpierw auto przetestował tata wyjeżdżając na ryby, ale właściwie nie używali nic (jak to na rybach, piwko, wódeczka, niemycie się...), z jazdy zadowoleni. 2.5 TD robi swoje, powoli ale do przodu. Tylko trochę śmierdzi spalinami... No ale nie może być idealnie ;-)

Gdy już spuściłam wodę na zimę, pozabezpieczałam co się da, bo są przymrozki, nagle Czarnowidz wpada do domu na dłużej i wymyślamy wyjazd w stronę Kotliny Kłodzkiej. Uczymy się autka, naprawiamy co nieco, myślimy jak co zabezpieczyć na czas jazdy, planujemy zakupy i roboty do nowego sezonu. Ale o tym innym razem...