Po dość mozolnym podejściu docieramy do pierwszych plam słońca i spokojnej drogi do Pasterki. Wiatr prawie znika, jest piękne słońce. Docieramy do Pasterki, jesteśmy tam pierwszy raz w życiu. I mimo lokalizacji na końcu świata, w pięknym miejscu to pierwsze wrażenie jest raczej negatywne..
Auto na aucie... jak to w miejscu z dojazdem asfaltem. Ale ledwo przekraczamy próg i wdajemy się w rozmowę z obsługą rozumiemy dlaczego to miejsce jest już legendarne! Okrutną szyderczą rozmowę toczymy potem przy jedzeniu, wychodzimy z wielkimi uśmiechami na twarzach. Załoga podbiła nasze serca!
Ruszamy na Szczeliniec, pogoda dalej piękna, ludzi coraz więcej. Zaglądamy jeszcze na cmentarzyk w Pasterce, ludzie na nas dziwnie patrzą.. Po wdrapaniu się na Szczeliniec zaczynam wydawać dziwne dźwięki a potem rusza potok słów. Na górze wieje i jest lodowato, ale za to absolutnie pięknie! Zachwyty zachwytami, jednak Maruda jest głodna... Dobrze, że zjedliśmy coś ciepłego w Pasterce, bo po wejściu do schroniska słyszymy, że jedzenia nie ma przez godzinę, bo mają grupę do obsłużenia... Wkurzeni zjadamy nasze banany... Oczywiście nawet tu panuje kiczoza... i tak większość zamknięte ze względu na porę roku.
Po wejściu na trasę zaczęła się zabawa, przemykanie uliczkami, przejściami, prawie w klęczki i znowu same zachwyty. Były też takie znaleziska...
Pokicaliśmy, pokucaliśmy, a potem długa droga w dół...
Schodząc, zastanawialiśmy się co dalej... Chcieliśmy zjeść ciepłą kolację, gdzieś się przespać i dopiero rano wracać. Następnego dnia był poniedziałek i po południu pracowałam.. W końcu wymyśliliśmy, że to bez sensu. Nie mieliśmy w zasadzie wody, byliśmy spoceni po górach, do tego okazało się, że gniazdko od zapalniczki nie współpracuje z ładowarkami telefonów, mimo że normalnie ładuje pokładowy akumulator... Właściwie nie mieliśmy już smartfona z internetem, żeby szukać miejscówki czy sprawdzić drogę. Aparat padł w międzyczasie.
Pojechaliśmy do Radkowa, który znowu tonął w mroku. Wcześniej widzieliśmy tam restaurację i pizzerię. Postawiliśmy na pizzę i była bardzo przyzwoita. Cichaczem pod siedzeniem podpięłam telefon. Po jedzeniu okazało się, że z tą ładowarką też jest coś nie tak.. w godzinę naładowała baterię może w 15 procentach.. Jeszcze zrobiliśmy sobie spacer po miasteczku i ruszyliśmy do domu...
W międzyczasie tworzyliśmy listę rzeczy do naprawy, wymiany, do zrobienia w kamperze.. była długa...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz