sobota, 22 sierpnia 2015

Czeskie Izerskie lipiec 2015 - dzień pierwszy

Kilka lat zbieraliśmy się w sobie, żeby przejść Góry Izerskie po czeskiej stronie, ale coś ciągle nam nie pasowało.

Tym razem wakacje zostały pokrojone na kawałki, jednym z tych kawałków zostały Jizerske Hory. Plan zakładał trzy noclegi. Trasa od Bogatyni do Jakuszyc, przez Filipkę, Jizerkę do Orlego. Pięćdziesiąt razy sprawdzałam prognozy, miało się wypadać tuż przed startem i potem już tylko upał.. Sto razy zmieniałam zdanie ile i jakie buty brać.. Dawno nie szliśmy z całym dobytkiem na plecach, jęczałam na samą myśl.

Zostaliśmy podwiezieni w okolice Bogatyni, na Lysy vrch, oznaczony też jako Vysoky, piękne miejsce z ruinami holendra i nową farmą wiatrową, dokładnie na granicy polsko-czeskiej. Rozbiliśmy namiot, zasnęliśmy wśród szumu i zgrzytów wiatraków. Część była w trakcie serwisu, a jeden domagał się go głośno i dość niepokojąco.

Ruszyliśmy dość wcześnie, ledwo złożyliśmy namiot, a zaczął padać deszcz. Udało się go przeczekać pod wiatką zaraz przy szlaku. Odtąd pogoda była idealna, ale życie co wieczór nam zatruwały meszki. Zamykaliśmy się w namiocie o 19-20:00, bo nie szło wytrzymać (piękny powód do marudzenia!), więc wstawaliśmy o 6-7:00.

Mieliśmy zapas wody, ale liczyliśmy też na strumienie i źródełka licznie oznaczone na mapach. Upał dawał popalić, ale trasa była przyjemna, głównie lasem, a i widoki się trafiały. Tu blisko lewego górnego rogu widać wiatraki spod których ruszyliśmy.

Zaliczyliśmy Špičák (punkt widokowy), potem Skalni Hrad, gdzie nie ma zamku. Na dość mozolnym zejściu do Filipki ktoś urządził fantastyczną ścieżkę edukacyjną. Słuchaliśmy lasu, podglądaliśmy korniki, zaglądaliśmy w skały i drzewa, poznawaliśmy zwierzęta.


W Filipce (Filipka -Oldřichov v Hájích) pochłonęliśmy wielki obiad w lokalu o nazwie Hausmanka u kozy, i przemiła Pani sprzedała nam dwie butle mineralnej (z Lidla...). Przez cały następny dzień nie spotkaliśmy ani kropli wody...

Niedługo potem zaczęła się nasza mordęga... asfaltem. Praktycznie do końca szliśmy asfaltową drogą, jedynym urozmaiceniem były dość liczne górki, skały i punkty widokowe. Na nie niestety zwykle prowadziły....  schody.
Minęliśmy szczyt Polednik, na mapie mieliśmy oznaczenie punktu widokowego, ale to po prostu górka w lesie. Wymęczeni temperaturą, twardą drogą i kicaniem po schodach padliśmy dość wcześnie. Nocowaliśmy między Polednikiem a Ptaci kupy (uwielbiam tą nazwę!).


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz