środa, 20 grudnia 2017

Trochę Sassnitz, więcej Putgarten, Vitt

Sassnitz - jedno z największych miast wyspy. Są markety, można zrobić zapasy, są sklepiki z pamiątkami (z tyłu budynków portowych Rugen Markt - rokitnik w dobrej cenie, bardzo ładny klimatyczny sklep!)

Dolna część to port, łódź podwodna - muzeum, pozostałości muzeum morskiego, deptak. Górna część miasta to piękne wille, pensjonaty, ale też kawałek zwykłego miasta.

Wizyta w "U-boocie" obowiązkowa! Zdjęć brak, bo i tak byłoby ciężko zrobić w tej ciasnocie - szkoda ojro na opłatę dodatkową. Było ciasno i tłoczno. Górne parkingi w mieście są dobrym rozwiązaniem, tańsze, blisko na zakupy, a i na zwiedzanie kilka minut. Kamper spokojnie się zmieści, nie ma sensu się pchać nad sam brzeg.

To po lewej nad łodzią to pustostan po muzeum.

 Przy pierwsze wizycie zaliczyliśmy tylko łódź, reszta relacji później.

Ruszyliśmy dalej, oczywiście po najlepszych bułeczkach w bistro firmowym fabryki Rugenfisch. bardzo polecamy! Dobre ceny, można zrobić zapasy ryb i przetworów, darmowy parking i toaleta (to ważne, kiedy za każdym razem wrzucasz 1 ojro od osoby...)

Wymyśliliśmy, że pojedziemy najdalej jak mamy w planie, a potem będziemy wracać. Po drodze przejechaliśmy wąski odcinek lądu między morzem a zatoczkami, i było jak na Helu ;-) Zaskoczyło nas olewanie zakazów parkowania.


Po drodze stare drzewa tak powyginane, że strach jechać z taką wysokością.


Dojechaliśmy do Putgarten, gdzie jest duży stellplatz/parking ze strefą dla kamperów. Do samej miejscowości i wioski Vitt się nie wjedzie. Na wjeździe jest cennik i powyżej 3,10 m cena jest dramatycznie wyższa, ale jakimś cudem nasze 3,25 zakwalifikowało się do niskich i zapłaciliśmy 5 euro za noc. Dzięki temu dwa razy pochłonęliśmy fischbrotsienki ;-)

Putgarten jest bardzo ładne, spacer na latarnie morskie piękny szczególnie wieczorem.
Nowoczesna strzecha:

Ceglane i kamienne domy wymieszane z nowoczesnością.

I latarnie, z tym czymś na kutrze.... Dziwne wrażenie na nas ta twórczość zrobiła.. Warto wejść na wyższą latarnię - nieczęsto się zdarza okazja spojrzeć na latarnię morską z góry!


Coś, co mi się na Rugii bardzo spodobało, to malunki na trafostacjach, czasem mniej, czasem bardziej kiczowate, ale zwykle udane.


Widok z latarni, ZERO badziewia, reklam, straganów z chińszczyzną.

Był i rokitnik! Ponoć niektórym śmierdzi, ale nam wszystkie przetwory smakowały.


Wioska Vitt według nas jest stanowczo przereklamowana. Może z powodu reklam i zachwytów nastawiliśmy się na żywy skansen. A tam trzeba było się ostro nagimnastykować, żeby zrobić zdjęcia bez anten satelitarnych, nastawianych przed domkami aut, byle jakich przybudówek i garaży...



Więcej czasu spędziliśmy na kamienistej czarnej dość plaży oglądając skamieliny w kamyczkach.


Kilka mocnych punktów na Rugii

Oczywiście jak zwykle nie umiemy odpoczywać... I już pierwszego wieczora zrobiliśmy spacer do portu, który się okazał być 3 km od noclegu, ale żeby nie wracać tą samą drogą, to zrobiliśmy pętlę i wróciliśmy późno w noc.

Port jak port, mały, nowoczesna zabudowa, ale wzdłuż brzegu kawałek dalej już zobaczyliśmy pierwsze chaty kryte strzechą. Zdjęcia są słabe, bo się ciemno robiło..

Następnego dnia w planach były wycieczki na wybrzeże pełne atrakcji. Prora, Sellin, Binz, Thiessow. Nasza gospodyni uprzedzała nas, że będą korki, tłumy i turyści. Zapytałam ile się od niej jedzie do Prora (na mapie to kawał dalej), a ona, że zwykle 30 minut, ale dzisiaj może być aż godzinę... I wtedy dotarła do mnie skala tego miejsca.. :-)

Ruszaliśmy nad morze w potwornych upałach, a tu tymczasem ok 20 stopni. I raz chmury, raz słońce, raz deszcz. Od początku urzekły nas "aleje ze starymi drzewami", mnóstwo ich, kamperem trzeba uważać, bo potrafią zachodzić na drogę. I zaraz zobaczyliśmy "Szalonego Rolanda" czyli słynny pociąg (Rasender Roland).


Tym razem nie było czasu się przejechać, ale nadrobimy! Sprawnie łączy miejscowości w części Rugii. Plan generalnie mamy na jeszcze jeden wyjazd, bo m.in. przejechaliśmy przez Binz, które z drogi wydało się nam podobne do reszty... i ponoć to był duży błąd, że nie stanęliśmy...

Korki były, i to kilka razy na tym wyjeździe... ale zawsze w drugą stronę! :-)


Najpierw Thiessow, pojechaliśmy prawie do końca, zawróciliśmy, zaparkowaliśmy nie wiedząc do końca czy wolno i co znaczą te długie słowa na tablicy i parkomacie. Miejscowość cicha i spokojna, wąska i niewiele tam jest. Weszliśmy na wysoki brzeg, jest tam też wieża widokowa (wstęp na monety 1 euro bodajże), ale nie wchodziliśmy, bo widok byłby raczej zbliżony do miejsca poniżej.  Przyjemne dolinki wgłąb lądu i wszędobylskie na Rugii zatoczki.


Plaża z milionem muszelek, acz lekko śmierdząca gnijącymi wodorostami.


W Thiessow akurat trafiliśmy na jarmark, trzeba sprawdzić na stronie kiedy i gdzie jest, najtańszy likier z rokitnika mają!  Rugen Markt

Następny był Sellin ze słynnym molo. Szykowaliśmy się na przedzieranie się w tłumie, bo pogoda się zrobiła.. Morze, wakacje, wiadomo. U nas tłum, aromat ryby, frytury, wszędzie badziewie, balony, szyldy i reklamy. A tam.....



Biało.... jak stragan, to trochę schowany w głąb, i jakieś koszulki w niebieskie paski i kartki pocztowe..

I słynne molo i kosze plażowe. Jak widać z przedzieraniem się nie było problemu :-) I molo nie zasłonięte reklamami.. Wstęp bezpłatny, budynek to restauracja, a na końcu jest kapsuła schodząca pod wodę.


Dla porównania Międzyzdroje sprzed dwóch lat..


Sellin nas zachwycił czystością, schludnością, architekturą.

No i oczywiście wreszcie pierwsze bułki z rybą czyli Fischbrötchen. Są ponoć w wielu miejscach, nie tylko na Rugii. Jak śledzia w oleju nie lubię, surowej cebuli już całkiem, tak właściwie wszystkie nam smakowały. Choć wcale nie trzeba śledzia, są inne ryby. 



Pora na Prora. Słynny niedoszły ośrodek wypoczynkowy nazistów. 4,5 km bloków. Kto interesuje się takimi klimatami, niech się spieszy. Wykorzystują coraz większą część, powstaje hotel, jest camping, hostel, muzeum (nie zachęca z zewnątrz), dawna zamknięta dyskoteka. Generalnie za jakiś czas nie zobaczy się nic, już są płoty. 
Przy Mukraner Str. blisko stacji da się stanąć na błotku za darmo. Raczej nie w naszym stylu są zatłoczone kampingi, szukamy tzw. darmowych miejscówek, najlepiej w dziczy, ale na Rugii nie jest to łatwe. Każdy kawałek ziemi, wszędzie wszystko jest płatne, warto uzbierać monety euro do automatów. Nawet wieża widokowa ma bramkę na monety. Kampingi często też.



Kawałek muzeum...

Byliśmy o takiej porze, że było zamknięte. 

Podobno w Prora jest najlepsza plaża, chyba trafiliśmy na inną ;-) 

To tylko mała część obiektu, oglądaliśmy z przerwą na ulewę, ale też byliśmy już dość zmęczeni. Nie zauważyliśmy możliwości wejścia gdziekolwiek do środka, za to widzieliśmy sporo płotów i remontów. 



Rugia cz. 1

Udało się pojechać w miejsce z naszej listy życzeń! I to w lecie, ale jak widać praca nas tak wchłonęła, że dopiero teraz jest chwila, żeby wyjazd opisać.

Żeby nie było za łatwo, ruszyliśmy prosto w burze. Łowcy burz straszyli od rana, od strony Niemiec szły wielkie gradobicia. I faktycznie, to, co obserwowaliśmy na wysokości Zielonej Góry, nie zapowiadało się lajtowo. Na styk udało się nam przejechać pod samym początkiem i uciec wyżej mapy. Później czytaliśmy wiadomości, że w kilku miejscach grad był wielkości śliwek...


Noc nam minęła niespokojnie w Szczecinie, przy Szmaragdowym Jeziorku. Parking miał być leśny, okazał się asfaltowy, i zaraz dalej za zakazem był też asfalt. Trafiliśmy na regularną imprezę młodzieży z autami. Łupanka, darcie się, jazda wte i wewte. Następnego dnia zaliczyliśmy ostatnie zakupy i tankowanie po polskiej stronie i ruszyliśmy drogą 104, potem 109. Po drodze zdarzały się parkingi leśne, czasem z toi toiem. Na jednym z parkingów był szybki obiad i dalej na Stralsund. Miasto zostawiliśmy sobie na powrót. Na Rugię (Rügen) można wjechać starym i nowym mostem, polecamy ten nowy. Widokowy, długi i wysoki. 


Na początek zjechaliśmy w lewo do Altefähr, krótki spacer, sympatyczna zagospodarowana plaża, malutki port. Panorama na Stralsund i most. Stanęliśmy za darmo, chyba legalnie, choć gwarancji nie ma (szybko przekonaliśmy się, że nasza szkolna znajomość języka zupełnie nic nie daje w przypadku znaków drogowych...) przy ogródkach działkowych, przy drodze na camping. Po spacerze ruszyliśmy do Putbus, gdzie staliśmy przez dwie noce dzięki osobie z Couchsurfingu.

Putbus słynie z białych budynków i imponującego okrągłego rynku, choć widać to głównie z lotu ptaka. Na żywo jest mocno zasłonięty drzewami, co psuje efekt. 


Zdjęcie z sieci (z wikipedii)

A tak to wyglądało z naszej perspektywy..
    

A że to drzewa liściaste, to fajnie może tam być zimą :-)  


wtorek, 7 marca 2017

Wiosna idzie!

Wiosna zaraz, Maruder odmarzł, pora zrobić porządki.

Ze złych wieści, odkryliśmy przeciek w rogu alkowy, myślimy jak to naprawić, bo tak naprawdę to nie wiadomo co znajdziemy pod blachą...

Poza tym auto się trzyma, nic nie zaśmierdło, pora się wziąć za wietrzenie śpiworów w ogrodzie, wietrzenie szafek, odkurzanie, drobne naprawy i modernizacje. Czarnowidz usunął resztkę nieszczęsnego bagażnika dachowego - teraz ponoć mamy placek z silikonu na dachu. Auta nie udało się odkurzyć, bo 1) ktoś zapomniał odkurzacza domowego, 2) ktoś zapomniał przedłużacza do zapalniczki do odkurzacza 12V....

Zdjęłam pokrowce na fotele, używane rok... to ja nie chcę wiedzieć co jest w fotelach osobówek, do których wsiadam...



Pokrowce materacyków i zasłonki też czekają na pranie. Tymczasem wielkie wietrzenie.




wtorek, 21 lutego 2017

Jastarnia, Władek i jak nas oszukiwali w szkole ;-)

Z jednej strony świadomość, że teraz to już tylko w stronę domu... z drugiej, jeszcze tyle do zobaczenia..

Najpierw spacer po porcie za dnia. W głębi Kapitan Borchardt - najstarszy pływający pod polską banderą żaglowiec.


Pierwszy raz widzieliśmy "zalaminowane" jachty:


Obeszliśmy Jastarnię, ani ładna ani brzydka.. mocno turystyczna i takie lata 90-te. Wyszliśmy na chwilę na plażę... i jak na złość wreszcie ucichł wiatr! Można było by posiedzieć nawet! Tylko czasu już nie ma...

Pożegnanie z portem i w drogę..


Przejeżdżałam kiedyś przez półwysep i jedyne, co zapamiętałam to ciasno zastawione przyczepkami parkingi.. zastanawiałam się co to za przyjemność tak koczować.. Przyczepki dalej stoją, jedna przy drugiej. Nazwaliśmy to Czepkistan ;-)

Zajrzeliśmy jeszcze do Władysławowa, przelotem, bo jakoś nie zachęcał, i do Jastrzębiej Góry, która się okazała być okropnym miejscem bardzo turystycznym. Paskudne pozamykane budy, kiczoza i bleee.. Ale uparłam się zobaczyć miejsce najdalej wysunięte na północ. I tu wychodzi oszustwo, a raczej złe wyliczenia z czasów szkolnych. Zawsze słyszeliśmy, że najdalej jest Rozewie. A tymczasem w 2000 roku naukowcy wymierzyli, że w samym środku Jastrzębiej jest ten punkt. Teraz stoi tu kamień pamiątkowy - Gwiazda Północy. A dalej tylko to...


Później zostało nam już tylko wracać... Żmudna droga w deszczu, monotonia i brak czasu na zwiedzanie tego, co po drodze... Zatrzymaliśmy się w Jarocinie, bo już nie dawałam rady nie zasypiać. Schowaliśmy się na tyłach boiska. Rano przywitał nas śnieżek - stanowczo pora do domu.





poniedziałek, 20 lutego 2017

Welcome to Hel

Noc minęła spokojnie, miejscówka jest świetna, schowana przed wiatrem, dość osłonięta przed drogą, i nawet za bardzo pociągów nie słychać. Na Helu się chyba od torów nie da uciec, za wąsko ;-) W sezonie można tu zwiedzić bunkier, teraz zamknięty.

Rano zryw, bo trzeba zdążyć na karmienie fok! Z parkowaniem w Helu poza sezonem nie ma w zasadzie problemu, bo parkingi są bezpłatne, poskreślane są zakazy. Jak to my zawsze, zdążyliśmy na styk. Tłumów nie było, zimnica straszna i wieje, ale foczkom to zupełnie nie przeszkadzało. Najpierw myślałam, że takie spaślaki, ale potem się dowiedzieliśmy, że ciężarne.


Wsparliśmy fokarium zakupami w sklepiku, wysłaliśmy focze pocztówki. Przeszliśmy się po miejscowości, zaskoczeni, że to takie normalne miejsce - bloki, żule, sklepy, zwykłe życie. Weszliśmy do Muzeum Rybołówstwa. Na wieży nas wywiało, na wystawie się zaczytaliśmy, ale też pobawiliśmy. Jest urządzenie do wyciągania sieci (rybaków z nas nie będzie.. ja nic, Czarnowidz wyciągnął JEDNĄ rybę...) i do bujania się jak na kutrze.


Duże wrażenie na nas zrobiły stare zdjęcia i pocztówki... Pięknie kiedyś było..


Z wieży widzieliśmy rybaków przy pracy.. A morze żywi i bogaci!


 W ciągu dnia wpadliśmy do knajpki Captain Morgan, a że pora była przedobiadowa, to wciągnęliśmy naleśniki. Bomba owocowo-kaloryczna! Gospodarze sympatyczni, godzinami można podziwiać wystrój i lecą szanty!

Obiad zjedliśmy prawie naprzeciw, ponieważ nie mogliśmy się zdecydować co chcemy, a ceny wszystkiego były super, w końcu wyszedł do nas kucharz i zapytał czy jedliśmy łososia bałtyckiego. I to był strzał w dziesiątkę! Wzięliśmy też flądrę, jeden zestaw surówek (tak poradził kucharz) i fryty. Poprosiliśmy o średnie porcje (spodziewaliśmy się wielkich jak w Międzyzdrojach..), dostaliśmy idealne, frytek była tona, surówki też. Łosoś był przepyszny! 
Robiło się ciemno, gdy doszliśmy do (oczywiście zamkniętej) latarni morskiej. Poszliśmy też na cypel (obeszliśmy platformą), weszliśmy do bunkrów (Geocaching dużo podpowiada). Planowaliśmy Sylwestra spędzić w Gdyni na koncertach, ale wycieczka taki kawał do miasta wydała nam się bez sensu. Szkoda czasu. Na wieczór w końcu stanęliśmy w Jastarni, są tam dwie miejscówki. Staliśmy nie w porcie, a tuż obok. Ugrzaliśmy się trochę, Czarnowidz się zdrzemnął, ja naszykowałam przegryzki i lokalne piwo kupione w Wejherowie. Skończyło się na tym, że przeszliśmy się po miejscowości, znaleźliśmy kilka starych domków (za mało!), pozaglądaliśmy pod jachty i kutry (duży port!), zaprzyjaźniliśmy się z rudym kotem portowym, próbowaliśmy nowym aparacikiem zrobić zdjęcia nocne... i zmarznięci wróciliśmy do Marudera. 

Były też takie kwiatki...


Otworzyliśmy szampana przed 23:00, żeby potem nie pić na siłę - przy naszej intensywności zwiedzania padamy spać wcześnie. Ze zdjęć niewiele wyszło, dlatego z rana plan był pochodzić jeszcze. Na fajerwerki wyszliśmy na dach budki z wypożyczalnią sprzętu wodnego, normalnie prowadziły na górę schody jak na platformę widokową. Dziwne to było wrażenie, patrzeć na wybuchy na drugim brzegu... Jakoś tak wojennie to się kojarzyło.. Trójmiasto w ogniu... Jastarnia na szczęście strzelała ładnie.

 



czwartek, 16 lutego 2017

Wejherowo z rana i przymusowy postój

Ponieważ Wejherowo przeszliśmy tylko częściowo i tylko po nocy, to z rana ruszyliśmy na spacer. Zahaczyliśmy o Kalwarię, ale to zupełnie nie nasza bajka. Obeszliśmy park, gdzie pan akordeonista nas okiwał. Z dala słyszeliśmy muzyczkę, stała mama z wózkiem i tańczyło dziecko. Jak odeszli, zaatakowaliśmy gościa z metalu. Połaziliśmy wokół niego jak głupki i się poddaliśmy.. Po czym przyszła następna babka i znowu zagrało... Dopiero w sieci znalazłam informację, że jeden z klawiszy instrumentu trza nacisnąć, to zagra piosenka Kaszubskie nuty..

Park nas zachwycił bielikami. Widzieliśmy wcześniej te ptaki, z daleka, w Międzyzdrojach w rezerwacie, tam schowane były jak najdalej przed rozwrzeszczanym tłumem. A tu cisza i spokój, pofruwały, pomachały, dały się podziwiać. tylko aparat za słaby..




Ogólnie, pomijając świąteczne dekoracje, to jest to naszym zdaniem bardzo ładne sympatyczne miasto. Otoczone lasami, kalwarią, blisko do wody. Z ciekawostek, raczej ponurych, to w Wejherowie jest tunel. Przez środek miasta idą tory, więc jak jedzie pociąg, to nie da się przejechać na drugą stronę. Szpital jest tylko z jednej strony. Co kiedyś ktoś wymyślił? Tunel. Tyle, że aktualnie jest za niski dla nowoczesnych karetek... 

Dotarliśmy do Lidla na zakupy, byliśmy w sklepiku z produktami regionalnymi, i przyszła pora ruszać dalej. 

Nie zdążyliśmy wyjechać z miasta, jak Maruder zaczął piszczeć.. Zdążyłam sobie przypomnieć, że Czarnowidz mi kiedyś pokazywał, że mamy jakieś paski w kiepskim stanie. Potem temat umarł. I akurat mi się przypomniało, wspomniałam o tym.. Nagle Czarnowidz stwierdził, że akumulator się nie ładuje, zjechał na bok. Rzeczone paski były w strzępach... Dobrze, że środek tygodnia, że już po świętach.. Czarnowidz ruszył z powrotem do miasta piechotą, a ja wzięłam się za obiad..  Po wielu przekleństwach i kilku godzinach auto było zrobione. 

Zajechaliśmy do Pucka na krótki spacer, bardzo ładnie, cicho, spokojnie, obowiązkowo pomnik Hallera i symbol Zaślubin z morzem. Ryneczek dokładnie taki, jak lubię najbardziej - niskie zabudowania, ładne, zadbane. I pierwszy raz zobaczyłam port pełen jachtów..... na lądzie. Rzędami stały łajby i kutry. Nie wiem dlaczego, ale miałam zawsze w głowie hangary... a tu wszystko na powietrzu. Kilka lokali wyglądało zachęcająco, ale wiedzieliśmy, że na Helu kasa pójdzie. 


 Ruszyliśmy dalej, mieliśmy upatrzoną miejscówkę oznaczoną jako lotnisko przed Jastarnią. Po tradycyjnym postoju i hot dogu na Orlenie dojechaliśmy na miejsce. Stał już sobie ktoś z cepką, cisza i spokój,
objechaliśmy miejscówkę i postanowiliśmy jeszcze połazić. Dojechaliśmy do Helu. Cisza. Dzień przed sylwestrem. Parę aut stoi. Cisza. Pustki. Pojedyncze osoby. W Helu byłam dwa razy i dwa razy widziałam straszny tłum. Zdjęcia mamy niestety z telefonu lub nowego aparatu, którego dopiero się uczymy..