piątek, 18 listopada 2016

Bydgoszcz zaskakuje.

Przeskoczyliśmy pomarudzić w Bydgoszczy. Tam już czekał na nas kolega - ochotnik do oprowadzania :-)

Kiedyś mówiło się "Brzydgoszcz", ale miasto się niesamowicie zmienia i rozwija. Jest co zwiedzać, jest gdzie usiąść, wydaje się też dobre do życia. Niestety, powoduje też nerwówkę jeśli się nie ma supernowego GPSa. W kwestii jazdy, na długo zapamiętamy wściekanie się na dużych skrzyżowaniach, które powstały z rond. A na google.maps to dalej ronda. I to jedno obok drugiego. Czasem były nerwy, czasem już tylko głupawka...

Miasto się zwróciło ku rzece, powstają miejsca spacerowe, knajpki, restauracje. Brda pięknie meandruje przez Stare Miasto, jest niesamowicie czysta. Bydgoszcz też słynie z architektury - tzw. BreBank, opera, spichrze, port, piękny rynek. Tym razem przelecieliśmy miasto, poszliśmy na obiad, wieczorem na piwko, a dokładniejsze zwiedzanie będzie dopiero za parę dni.


Tu port i opera:




Tak naprawdę przy tym pobycie w Bydgoszczy głównym punktem okazało się zwiedzanie fabryki DAG czyli Exploseum. Akurat trafiliśmy na bezpłatny wstęp, ale warto wydać te 20 zł na osobę. Trasa z przewodnikiem trwała jakieś 2,5h. Była to najdalej na wschód zlokalizowana fabryka materiałów wybuchowych (proch, nitrogliceryna), wielki obszar, wszystkie budynki ukryte w zieleni.



  Ponieważ zmęczenie dawało się we znaki, postanowiliśmy zaszyć się nad wodą, odmóżdżyć się przed dalszym zwiedzaniem. Mieliśmy punkcik na mapie z darmowym postojem nad jeziorem Koronowskim - parking leśny, miejsce biwakowania (Koronowo, Różanna, Sokole - Kuźnica, na googlu oznaczone miejsce). Strzał w dziesiątkę! Następne dwa dni spędziliśmy zbierając i jedząc grzyby, gapiąc się na wodę, czytając. Maślaki rosły za oknem Marudera.







czwartek, 6 października 2016

Chełmno - gotyk, gotyk, gotyk...

Ponieważ szanty nas troszkę zmęczyły, marudziliśmy w wyrze dość długo. Jak się w końcu wygrzebaliśmy, przespacerowaliśmy, to była 13:00.

Do Chełmna dotarliśmy koło 14:30, akurat powinien się kończyć festiwal 9 hills. Niestety przegapiliśmy najciekawsze atrakcje, dzień wcześniej odbywało się nocne zwiedzanie kościołów, parady z pochodniami itp. Pozostało nam zwiedzanie miasta tak tradycyjnie.

Najpierw chcieliśmy obejść mury miejskie, niestety są poorane płotami, działkami i nie da się tego zrobić. Zobaczyliśmy tylko część. Gdy dotarliśmy na jarmark rycerski, zobaczyliśmy jedynie małą wystawę tortur, parę pustych namiotów i rycerzy jedzących z plastikowych miseczek obiad z cateringu. I właściwie tyle mieliśmy festiwalu, ale kto przyjeżdża tak późno, ten ma za swoje.

Stare miasto jest bardzo klimatyczne, gotyk na każdym kroku, bardzo nam się podobało, a po ciemku to już rewelacja..  No i najlepszy widok na Świecie :-D


 Gotyk, gotyk, gotyk.. cegły, cegły, cegły..


Z tymi drzwiami powyżej i widokiem poniżej wiąże się historyjka naszego zwiedzania klasztoru.. Otóż nasz przewodnik twierdził, że można go zwiedzać, a nawet zajrzeć do krypty. Tymczasem drzwi były zamknięte, ani tabliczki, ani informacji.. Po chwili jednak ktoś wyszedł stamtąd, przy wyjściu następnej osoby złapaliśmy za klamkę i weszliśmy do środka. Cisza, pusto... Przez cały czas naszego łażenia mijały nas siostry, witały się, mijali nas jacyś turyści.. Dopiero przy krypcie dowiedzieliśmy się, że już jest zamykana właśnie, bo grupa zwiedziła i że klasztor się zwiedza z przewodnikiem. Przewodnik nie miał niestety czasu nam powiedzieć skąd go wziąć, na jakiej zasadzie, za ile.. Do tej pory nie wiemy o co chodzi, ale wleźliśmy prawie wszędzie :-D
 

I w samym środku gotyku renesansowy jasny ratusz...


I dziwna fontanna... Tzn. byłaby świetna, gdyby była czysta..


Chełmno ponoć jest miastem zakochanych, chyba trochę sztucznie stworzona atrakcja. Znane jest jednak nam z lekcji historii (podobno, bo ja nie pamiętam prawie nic ;-) ) jako to od "przywilejów chełmińskich" i pręta chełmińskiego, który wisi na ścianie ratusza. Było to miasto wzorcowe jeśli chodzi o budowę kolejnych, prętem liczono szerokość ulic. 

Jak już będziecie mieć dosyć zwiedzania, to warto wyjść poza mury na obiad. Na ulicy Dworcowej jest miejsce, do którego trafiliśmy szukając apteki dyżurującej w niedzielę. Oczywiście gotyk gotykiem, ale poza murami jest już zwyczajne miasto. I tuż obok apteki na ul Dworcowej zobaczyliśmy bodajże pizzerię i obok Chlebem i solą. Pizzeria odpadła od razu. W Chlebem i solą za naprawdę fajne pieniądze są wykwintne dania, absolutnie pyszne i wystarczającej wielkości. Do tego świetna obsługa.

Najedzeni polecieliśmy do auta się ubrać na wieczór. Planowaliśmy koncert w ramach festiwalu, niestety na wejściu zobaczyliśmy tłum... i nas olśniło, że zwiedzaliśmy ten kościół.. i że na środku stała ścianka.. Czyli obiekt jest zmniejszony... Nie dało się nawet zajrzeć do środka, a ludzie ciągle dobiegali... Dzięki temu za to pospacerowaliśmy po miasteczku jak już się ściemniało i posiedzieliśmy w rynku. Potem wróciliśmy do auta i przestawiliśmy się na miejsce noclegu wypatrzone po mapach - tuż przy amfiteatrze i boisku.


sobota, 17 września 2016

Charzykowy - Festiwal Piosenki Żeglarskiej

Po porannej pobudce zafundowanej nam przez sąsiadów wybraliśmy się na spacer po okolicy, żeby sprawdzić czy jednak gdzieś nie ma dzikiej miejscówki.. Misja zakończona porażką.. Do sąsiadów z wypożyczonymi super kamperami nie zamierzaliśmy wracać. Od rana muzyczka poniżej krytyki i telefony, jakieś 2 metry od nas śpiących. Po zwróceniu im uwagi, że sami tu nie są cisza zapadła na parę minut. Po czym stwierdzili, że skoro już wstaliśmy to można podgłośnić muzykę..

Zapadła decyzja, że przyglądamy się dokładnie drugiemu końcowi pola, zagadujemy ludzi. I zapadła jedyna słuszna decyzja - przenosimy się pod przeciwny płot, między namioty, przyczepki i kampery słuchające szant. Mieliśmy bimbać i odpoczywać, żebym doszła wreszcie do jakiejś równowagi ;-) Ale oczywiście nogi nas poniosły w stronę lasu i znowu trzeba było czyścić i gotować grzyby. Rok temu było kiepsko, to teraz gromadzimy zapasy na zimę :-)


Wieczór spędziliśmy wydzierając się i skacząc na szantach, hitem okazał się Harmony Glen - jakieś zupełne szaleństwo :-) Później koncerty w tawernie, uciekliśmy od wyjącego Aleksa z Orkiestry Samanta, więc udało nam się zaklepać świetne miejsca w knajpie. Wyśpiewani wróciliśmy na camping, a tam cisza, wszyscy śpią..

Podsumowując, trochę atmosfera piknikowa, otoczenie w klimacie Mielna niestety. Spęd kolonistów na szantach to zupełna pomyłka. Nudzili się, wygłupiali, a wychowawców tradycyjnie nie widać. Wielki minus za ciąg komunikacyjny między widownią, a sceną..  Z alkoholem sobie poradziliśmy tworząc niepozorną miksturę w butelce po Ice tea ;-) Same koncerty bardzo fajne, impreza na tyle nieduża, że wreszcie iluś wykonawców będę kojarzyła z twarzy. I rewelacyjni prowadzący! Podejrzewam, że gdyby impreza miała miejsce poza wakacjami, atmosfera byłaby znacznie lepsza. Jeśli będziemy akurat w okolicy, chętnie zajrzymy jeszcze raz.

A tu widać, że burza nas postraszyła, pohuczała, powiała, i na szczęście poszła bokiem .

czwartek, 8 września 2016

Dzień trzeci - Grudziądz i Charzykowy

Zanim wstaliśmy, zanim się zebraliśmy, pomarudziliśmy trochę i pogapiliśmy się na miasto, trochę czasu minęło. W Grudziądzu zwiedzanie zaczęliśmy koło 13:00...

Miasto znane przede wszystkim z panoramy znad Wisły, miasto od rzeki oddzielają spichlerze i dużo czerwonej cegły.


Od drugiej strony to faktycznie po prostu kamieniczki, część w kiepskim stanie niestety...

Są i takie widoki:

Czarnowidz spędził trochę czasu w Grudziądzu kilka lat temu i zawsze mu się to miasto kojarzyło z jakąś kosmiczną ilością pomników i tablic. Potwierdzam, na każdym kroku widać jak nie jakąś postać, to chociaż tabliczkę. Czasami to osiąga aż taki poziom sama nie wiem czego.. Słowacki tu się urodził? Spędził pół życia? Zmarł może chociaż? Nieeee... statek z jego trumną stał tu jeden dzień.


Bardzo niedawno odbudowano wieżę Klimek, odkopano ruiny zamku krzyżackiego i bardzo sympatycznie wszystko przygotowano do zwiedzania. Bezpłatnie. A z wieży jakie widoki...


Przeszliśmy się też po tej zwykłej części miasta, wchłonęliśmy wielkie zapiekanki w czymś z bistro w nazwie (typowy fast food), trafiliśmy pod areszt, a tam takie rzeczy.. Ot, taka sytuacja. (z przodu był niepodobny..)


Dalszy nasz plan to Charzykowy i weekend z szantami. Droga nie była szybka i łatwa.. Droga wojewódzka 272.... spotkaliśmy JEDEN pojazd...


Gdy w końcu dotarliśmy do Charzyków, okazało się, że o darmowym miejscu na postój to można zapomnieć. Wszystkie parkingi pełne, miejscowość malutka. To była nasza druga wizyta w Charzykowach, więc wiedzieliśmy już, że stanica PTTK to bardzo zły pomysł ( głęboki PRL, wszystko ledwo działa, nigdy więcej). Internety podpowiadały tylko to.. Ale kojarzyło nam się z nocnego spaceru, że kawałek w stronę Funki była restauracja i jakieś pole namiotowe. Zajechaliśmy tam - Agroturystyka Paradise (informacji o polu na stronach brak). Pełno ludzi, przyczep, namiotów i kamperów. Ale cena bardzo sympatyczna - za dwie osoby 34 zł. Zostaliśmy na cały weekend. Wprawdzie po pierwszej nocy przenieśliśmy się na drugi koniec pola, bo zostaliśmy otoczeni bardzo ciasno przez super nowe kampery z załogą słuchającą disco polo od 7:00, ale na drugim końcu leciały szanty ;-) Spróbowaliśmy też zup w restauracji - super domowe i treściwe za małe pieniądze!

Nastał wieczór i ruszyliśmy na festiwal. Minus - brak możliwości wniesienia alkoholu, a wszędzie poza frontem sceny dźwięk fatalny. Zresztą lali tylko jakiś syf, Żywca i Warkę chyba.. Muzycznie w porządku, relaksacyjnie dość. Drugi dzień był znacznie bardziej rozrywkowy, ale o tym następnym razem.

M.

piątek, 2 września 2016

Powidz, Toruń

Jak już tu zajechaliśmy, to postanowiliśmy pomarudzić po miejscowości i zobaczyć jezioro.

Przeszliśmy się na plażę za dnia, domków w lesie po horyzont, duży ośrodek, ale ludzi faktycznie nie bardzo było widać. Plaża, jak plaża, miejsca na kampery brak. Przyczepki stoją jedna przy drugiej ciasno. Tuż przy szlabanie zaczynała się droga rowerowa do miejscowości. W zasadzie to od razu zaczynały się domy. Powidz wygląda trochę jak malutkie miasteczko na końcu świata.. niskie sympatyczne domy, niby nic ciekawego, ale jakoś tak miło. A na końcu spory ośrodek i camping. Może na 2 dni można tu przyjechać, ale nie dłużej.


 Wróciliśmy na "dziką plażę", wchłonęliśmy wielkie frytki i zebraliśmy się w drogę do Torunia.
Wiedzieliśmy, że w Toruniu jest camping, ale wyglądało nam, że bardzo blisko dworca, więc i torów. Ale za to przy samym moście do Starego Miasta. Jeszcze w domu Czarnowidz wypatrzył punkt widokowy nazwany Panorama Torunia. Postanowiliśmy to sprawdzić, a przy okazji popatrzeć na miasto. Widok nas zwalił z nóg, a do tego miejscówka okazała się idealna na noc! Blisko mostu, ale od torów i campingu oddzielał nas spory lasek (rezerwat), monitoring, równiutko, parking, żadnego zakazu. Cisza i spokój.


Prowizoryczna panoramka zrobiona telefonem, ale pokazuje naszą miejscówkę.

Wyobraźcie sobie widok w nocy.. Musicie sobie wyobrazić, bo nie było jak zrobić dobrego zdjęcia :-P Niestety statywu brak, a pod pomostem były lampy, które zagłuszały widoczek przy próbie stabilizowania aparatu na poręczy.

Sam Toruń, no wiadomo, piękny, pięknie oświetlony wieczorem. Łaziliśmy na luzie do późna, trafiliśmy też do browaru. APA całkiem całkiem, pszeniczniak (Śmietanka) no jak nazwa mówi.. aż gęsty. Strasznie jakiś ciężki był i kwaśnawy.


W trakcie zwiedzania miasta trafiliśmy do Pierogarni przy Moście Paulińskim. To sieciówka, jedliśmy w niej też w Bydgoszczy. I byliśmy pozytywnie zaskoczeni i ceną, i obsługą i żarełkiem. Jak ktoś nie ma weny wymyślać, błądzić po obcym mieście to spokojnie można wpaść do takiej pierogarni. Są i pierogi pieczone (drożdżowe) i z wody. Spokojnie najadałam się małą porcją. 

A sam most był wielkim zaskoczeniem, i gdyby nie postój na obiad, to byśmy o nim nawet nie wiedzieli. A co to takiego, poczytajcie u źródła. 

Dość późno wróciliśmy na nasz punkt widokowy. Sporo czasu zajęły nieszczęsne próby zrobienia zdjęcia nocnego. Zasnęliśmy przed pierwszą, bo jeszcze czytaliśmy, planowaliśmy, a co chwilę pojawiali się ludzie zobaczyć panoramę. Po północy wszystko ucichło... 


czwartek, 1 września 2016

Pierwszy dłuższy wyjazd cz.1

Jeszcze tak nie było, żeby ruszyć punktualnie... Marudziliśmy w domu, w locie między mieszkaniem a Maruderem, nabiliśmy zapas wody i ruszyliśmy..... O 13:00. A i tak masa rzeczy wylądowała w aucie "gdzie bądź", potem się samo poukłada...

Czarnowidz wyszedł z założenia, że ma dużą torbę i w niej będzie trzymał ciuchy. A ja, że skoro mamy już szafki to będę ich używać! Tyle, że już wcześniej wszystkie skrajne zostały zajęte (nie powiem kto tam poupychał różne rzeczy w nieintuicyjny sposób..). Jedna środkowa szafka ma zepsuty siłownik i spada na głowę, poza tym zasłoniły ją szybko ręczniki na sznurku. Druga jest za stołem... Następnym razem wprowadzę moje porządki! 

Plan wstępny był taki, że lecimy na Powidz nad jezioro, głównie ze względu na moje zmęczenie ostatnim czasem. Zanim zacznę zwiedzać, muszę znowu zacząć myśleć. Miała być super darmowa miejscówka nad samą wodą. Nigdy tam nie byliśmy. Po drodze chcieliśmy zajrzeć do Milicza, który był ujęty w planie dolnośląsko-wielkopolskim, którego zrobiliśmy kiedyś połowę.

Milicz przywitał nas ciuchcią wąskotorową i dużym akwarium. Nienajlepiej poszło nam rozpoznawanie ryb.. Na szczęście wokół akwarium były tablice. Świetny pomysł na pokazanie tego, co potem ląduje na talerzu. Zwykle widzimy takie okazy tylko w wyobraźni na podstawie opowieści wędkarzy.. A tu same "taaaakie ryby". Tylko światło tak padało, że nie szło zrobić zdjęcia.

Samo miasteczko nie zrobiło na nas wrażenia. Godne polecenia są dwa obiekty - kościół łaski i pałac. W tej chwili pałac to szkoła, więc można tylko obejść dookoła. Za to park pełen jest pięknych wielkich drzew, w dużej mierze egzotycznych.

 


Po szybkim obiedzie ruszyliśmy dalej. Następny po drodze był Jarocin, i tu już były ochy i achy!
Bardzo się nam podobał rynek i ratusz (lubię taką niewysoką zabudowę), do tego trafiliśmy na świetną plenerową wystawę. Przeszliśmy się po mieście, pokluczyliśmy uliczkami, rozbroiły nas parkometry i znaki.




  Były też bardziej ponure rzeźby i instalacje, ale za szybko zrobiło się ciemno..

Trzeba było jechać dalej, w międzyczasie w miarę potrzeb postoje na Orlenie, bo po co chodzić do lasu czy wypełniać nasz kibelek, jak po drodze stacje. Kiedy wreszcie dojechaliśmy do Powidza, znaleźliśmy właściwą uliczkę, okazało się, że na obu jej końcach są zakazy. Z jednej strony szlaban. Ciemno, cicho, piaszczyście.. Postanowiliśmy w końcu stanąć na dzikim parkingu przed szlabanem - było względnie równo. Przeszliśmy się nad jezioro, pełno domków, jakieś auta, dwa bary. Kupiliśmy po piwku, pogadaliśmy z obsługą (mówili, ze już pusto bo koniec sezonu - 10. sierpnia!), przeszliśmy się nad wodę. Na końcu obiektu stał rząd przyczep, dyskoteka pełną parą.. Jak wracaliśmy, bary już były zamknięte. Nastawieni, że będziemy stąd uciekać schowaliśmy się w naszej "stodole".

Maruda.

poniedziałek, 15 sierpnia 2016

Nie umiemy odpoczywać.

Od środy marudzimy w okolicach dolnej Wisły. Plan był taki, że codziennie siadamy do bloga i zdajemy relację.
Rzeczywistość jest taka, że robimy mnóstwo kilometrów piechotą, codziennie zwiedzamy, a jak przyszedł weekend to imprezowaliśmy w Charzykowach na szantach. Jak już lądujemy w Maruderze (zwykle koło 21:00 - 21:30) to nie mamy na nic siły. Nawet książki leżą odłogiem. Dziś już doszliśmy do wniosku, że coraz gorzej z koncentracją i refleksem i chyba pora poleżeć. Jak zwykle nic z tego,  bo jesteśmy w drodze do Bydgoszczy i kolega już tam czeka, żeby nas oprowadzać ;-) Czyli maratonu ciąg dalszy. Nawet w Charzykowach nie udało się polenić, bo poszliśmy na grzyby. Do tego co chwilę coś przerabiamy w aucie, naprawiamy.
Za nami Jarocin, Toruń, Grudziądz, Chełmno i festiwal szantowy. Wszędzie nam się podobało :-) Piękne miasta, klimatyczne wieczory, dobre jedzenie.
Więcej opowieści chyba dopiero po powrocie ;-)
M.

wtorek, 2 sierpnia 2016

Plany, plany

Już za tydzień będziemy marudzić w głębi kraju, w krainie Krzyżaków, jezior, rzek i zabytków.

W planie jak na razie:
- odpoczynek nad jeziorem Powidzkim
- zwiedzanie Bydgoszczy, Torunia, Chełmna, Grudziądza, może Gniezna, i kto wie czego jeszcze..

Tylko 10 dni, a mnóstwo pomysłów..

Na razie trwa naprawa stołu w Maruderze, bo się noga urwała znowu, pranie materacyka, bo koleżance pękło piwo na festiwalu Polana.. Uzupełnianie drobnych sprzętów, poszukiwanie rzepa do montażu zaprojektowanych przez Czarnowidza "rolet". I tak ciągle coś.

Postanowienie mam pisać na bieżąco, najwyżej później dorzucę zdjęcia. Bo po powrocie wyraźnie nam nie idzie... Ciągle mamy zaległości np. karkonoskie... aż wstyd.

M.

niedziela, 17 lipca 2016

Wschodnie Karkonosze 1.

Pod koniec maja, czyli na majówkę nr 1 marudziliśmy w czeskich wschodnich Karkonoszach.

Bez problemu przebrnęliśmy przez pełną zakrętów Przełęcz Okraj, zajechaliśmy już pod wieczór do Horní Maršova. Okazało się, że jest wściekle zimno, po tej stronie gór właściwie wiosna się dopiero rozkręcała, zwłaszcza, że wioska jest w dość głębokiej dolinie. Przeszliśmy się, a właściwie oprowadziłam Czarnowidza, bo miejscowość odwiedzałam na warsztaty. Kilka zabytkowych obiektów, jak ryneczek, urząd gminy czy dawny browar są elegancko opisane na tablicach, również po polsku. Z ciekawostek - w dawnej plebanii przy kościele na górce jest teraz ekocentrum - noclegi, sklepik, informacja turystyczna. Tuż obok jest kościół z pięknym cmentarzykiem. 

Zimno nas przegoniło, zahaczyliśmy o sklep i winotekę - wina morawskie prosto z kranu za grosze! Lane są w plastikowe butelki, ceny od 60 do 120 koron za litr! Za każdym razem jak tu jestem, robię zapasy :-)

Lokalna koleżanka nam podrzuciła namiary na dobre miejsce do spania. I tak też było, miejscówka cicha, spokojna, ze źródełkiem (można uzupełnić wodę), tuż przy wyjściu na szlak. Trzeba się wybrać z Marsova do wioski Horní Albeřice, to w sumie oficjalnie dzielnica Marsova. Drogi wąskiej i krętej, czasem stromej się nie lękajcie. Lud tu gościnny, miły, przepuszcza. Utknąć się nie da. Prawie że na końcu drogi jest stara celnica, tuż za nią jest remiza. Za remizą jest parking, taka pętla. Spokojnie można nocować. Jak ktoś ma chęć blisko tam do kilku knajp. 



Wieczorem degustowaliśmy morawskie winka i planowaliśmy spacer. Rano udało nam się ruszyć dość wcześnie, pogoda była cudna. Szlak zaczynał się tuż obok nas, to szlak graniczny z Polską, szliśmy raz w jednym, raz w drugim kraju, czasem słupki graniczne były dość pokręcone.. Przez cały wyjazd mieliśmy na górze polski internet, tylko na parkingu nic. Nawet Trójka przerywała. 

Przeszliśmy się do Dvorskiego lesu (tzw. pralas karkonoski), ucząc się po drodze o tym jak niszczono, a później źle odradzano karkonoskie lasy. Wszystko było wytłumaczone obrazkowo :-)  Dotarliśmy do Rychorskiej Boudy, ale zaopatrzeni byliśmy w swoje zapasy, więc nie wchodziliśmy do środka. Zobaczyliśmy domki (chaty) na końcu świata, pośrodku gór i bardzo zazdrościliśmy właścicielom... Góry tutaj są piękne, bardzo spacerowe, dość dostępne. Warto zobaczyć Śnieżkę z innej strony. 




   



To gdzie te Czechy, a gdzie Polska?

A co nam się najbardziej podoba w tym miejscu? Chroniony krajobraz, czyli coś, czego u nas brakuje... Całe osady pasiastych często kolorowych chat karkonoskich... 



niedziela, 3 lipca 2016

Elbląg - retrowersja kontrowersja

Kiedyś zobaczyłam zdjęcie z Elbląga - piękna starówka, woda.. A niedawno przeczytałam Miasto Archipelag. A tam stoi, że Elbląg, tak jak Głogów, oberwał bardzo w czasie wojny i tuż po. I dowiedziałam się, że to co jest, to nie oryginały. Tak czy inaczej, postanowiliśmy sami sprawdzić, co o tym myślimy. Proces odbudowy tego miasta to retrowersja, czyli z jednej strony żmudna praca archeologów (każda parcela jest badana), wyznaczanie obrysu budynków, a z drugiej dość swobodne podejście do odbudowy - raczej luźne nawiązania. Ponoć spora grupa ludzi uważa ten projekt za pomyłkę.

Przyjechaliśmy wieczorem. Nasz pierwszy spacer pełen był zaskoczeń i dość brutalnej krytyki. Część kamienic cudna, część robiona jeszcze chyba w stylu lat 90... Chropowata brudna elewacja, jakaś taka bylejakość. Do tego, z racji pierwszego dnia świąt, nie udało nam się znaleźć miejsca w knajpce, żeby coś zjeść, napić się piwa. Skończyło się na kebabie, zresztą całkiem dobrym. Sporo lokali też było zwyczajnie zamkniętych.



Przenocowaliśmy przy Muzeum Archeologiczno-Historycznym, niestety zamkniętym w święta. Miejsce w miarę spokojne i ciche.

W dzień miasto okazało się całkiem sympatyczne, pozytywne wrażenia przeważyły. Wg. mnie retrowersja w większości wyszła na plus. Muzeum ma unikatowe eksponaty, sporo kamienic jest całkiem udanych, miasto się odradza, jest sporo restauracji i pubów. Do tego dość dobrze przygotowane na turystów - mapy, tablice, informacje w porcie.




W dzielnicy Nowe Miasto jest już zupełnie zwyczajnie, nie jakoś brzydko czy coś. Jednym z zabytków jest ratusz, nie w naszym stylu ;-) Ale przy wejściu zaskoczyła nas ściana - metalowe twarze:



Podróżni - festiwal o krok dalej

W maju marudziliśmy na Twierdzy Srebrna Góra, ściągnął nas tam festiwal podróżniczy.

Była to już druga edycja Podróżnych, jeszcze lepsza od pierwszej! Fantastyczne prelekcje, klimatyczne miejsce - z twierdzy jest niesamowity widok, fajni przewodnicy, prelekcje w kazamatach, koncerty pod murami twierdzy.

Jak zawsze, nie może być za łatwo. Ruszyliśmy z domu, trasa wiodła przez Wałbrzych, tak trochę boczkiem. Zaczęły się kręte i górzyste drogi, środek dnia, ludzi pełno, ciągle coś się na drodze dzieje. I w pewnej chwili w takim zawirowaniu pojawił się przed nami radiowóz jadący prosto na nas! Na światłach, ale bez sygnału. Bo chciała kogoś wyprzedzić i zatrzymać... Gwałtowne hamowanie, zjazd na chodnik, a kretynka (bo ciężko nazwać inaczej) pojechała sobie dalej... Kamper to nie małe autko, co szybko stanie.. Jak się chwilę uspokoiliśmy, zaczęliśmy oglądać auto. Szuflada ze sztućcami na podłodze rozwalona, sztućce doleciały do nas... Lodówka otwarta, wszystko na podłodze... Wściekli i zestresowani posprzątaliśmy, szuflada okazała się wyłamana, zamyka się tylko na wkręt z kółkiem, który fizycznie blokuje jej wyjazd... Tak to zaczął się nasz wyjazd.

Ledwo przekroczyliśmy czeską granicę, zostaliśmy zatrzymani do kontroli. A o czeskich kontrolach to legendy krążą. Zatrzymywali wszystkich, sprawdzali tylko dokumenty. Rozmowę z panią policjantką zaczęliśmy uśmiechem i "dobrý den". Wszystko odbyło się miło i wesoło :-)

Po dojeździe już pod twierdzę, od strony Nowej Rudy, wspinaliśmy się ostatni odcinek coraz stromiej. Gdy został nam może kilometr zobaczyliśmy znaki prowadzące do tego...


A my mamy 3,25.... Stanęliśmy z boczku i myślimy co dalej, marząc o byciu na górze, zimnym piwku, imprezie.. A nie o objeździe z 30 km przez Bardo, na drugą stronę gór.. W tym momencie minęła nas mała ciężarówka, dostawczak.. Naszej wielkości. I leci! Jak on przejedzie, to i my! Po chwili jechaliśmy już do góry. Środkiem zmieściłby się każdy. Dojechaliśmy, wyznaczono nam miejsce przy polu namiotowym i wreszcie można było odpocząć. 

Taka skarpa była, bałam się patrzeć w dół i gibać autem ;-) 

Zdjęcia z festiwalu znajdziecie na festiwalowym Facebooku.

Wracając z festiwalu w niedzielę zahaczyliśmy o Nową Rudę. Pięknie położona urokliwa miejscowość. 







    

niedziela, 12 czerwca 2016

CzarnOFF Fest

Na ostatnią chwilę Czarnowidzowi udało się wyczyścić dysze lodówki i znowu działa na gaz. Na 12V dalej jest foch... Mogliśmy więc spokojnie przed wyjazdem schłodzić lodówkę i wrzucić do niej karkówki. Szybko się spakowaliśmy i ruszyliśmy na CzarnOFF, który nie odbywa się w Czarnowie, a w Rędzinach. Uparł się dziad jeden, że wjedzie do Rędzin od strony Wieściszowic. Oj, męczył się Maruder... Pod koniec już na jedynce, ale wjechał :-) CzarnOFF to pierwsza edycja festiwalu z muzyką reggae, muzyką świata, blisko przyrody. 



Impreza nie rozczarowała, fajna muzyka, świetna atmosfera, piękne miejsce. Za rok na bank będziemy.

Jak pewnie każdy festiwal na początku, nie było idealnie. Pierwszy nasz zarzut to to, że organizatorzy uparli się na spontan i nie podali kolejności wykonawców. Oczywiście przegapiliśmy to, na czym nam najbardziej zależało. A pokaz Bandit Queen Circus był w trakcie przerwy między wykonawcami i usłyszeliśmy tylko pożegnanie... Później doczytałam, że w trakcie pokazu normalnie DJ grał jak w trakcie innych przerw, więc nie szło się połapać z daleka.

Jeszcze z minusów imprezy - jedzenie było dziwnie zorganizowane. Firma sprzedawała po kolei co miała nie dając wyboru i nie informując co mają, więc jak mi się zachciało czegoś, to już akurat tego nie było. Wtedy się dowiedzieliśmy jak to działa. Do tego 4 toiki to trochę mało na tylu ludzi, ale może nie przewidziano tak dużej frekwencji. Nasi przyjaciele cieszyli się, że w Maruderze jest kibelek. Prysznice to była zupełna prowizorka, ale nie musieliśmy korzystać. Temperatura i wiatr też nie zachęcały ;-)

Za to dobre i niedrogie czeskie piwo, piękne widoki, dobry dźwięk i luźna atmosfera. Dobrze przygotowany teren, miejsce na ognisko. Spokojnie stanęliśmy Maruderem na łące - parkingu. Obok zorganizowaliśmy sobie miejsce na namiot i mini grillowanie. Pogoda w sumie dopisała, trafił się też jeden kamper, prawie jak nasz. Było też kilka busów i westfalii. Za rok chętnie zajrzymy na drugą edycję, weźmiemy poprawkę na brak planu koncertów i niezależność kibelkowo-jedzeniowo-prysznicową, bo stan toitojów ma swoje granice ;-)