wtorek, 25 sierpnia 2015

Czeskie Izerskie - podsumowanie

Trochę konkretów.

Termin - lipiec 2015
Trasa: Lysy vrch na granicy Cz-PL przy Bogatyni, zielony szlak, potem czerwony, przez Filipkę, Polednik, Ptaci kupy, Chata Smedava i do Jizerki. Z Jizerki już można wyjechać autem, w sezonie letnim są jakieś cyklobusy do miejscowości gdzie są stacje.

Woda - do kupienia w barze w Filipce, bar przed Ptaci kupy, potem od Tetrevi chaty są strumyki i źródła, przynajmniej przy suszy. Dalej już wody sporo.

Jedzenie: słabo, w Filipce w porządku ale tłusto, potem w tych budkach to co najwyżej pajda ze smalcem, chata Smedava zrobiła słabe wrażenie, choć wybór był spory; Jizerka to kilka restauracji i barów do wyboru, my polecamy Pansky dum.

Droga nie do zgubienia się, punkty widokowe dobrze oznaczone, upierdliwy asfalt i wszędzie schody. Co jakiś czas znaki, tablice z mapami.

Korzystaliśmy głównie z mapy z jakichś targów turystycznych: Jizerske hory, cykloturistiska a lyzarska mapa sezon 2013-2014 wydana z projektu Euroregionu Nysa. Warto na trasie robić zdjęcia map (kolejne odcinki), bo tam były oznaczone budki i sklepiki. Na innej też uwiecznionej aparatem były řopíky, czyli bunkry czeskiej linii Maginota. Tu o nich poczytacie więcej. Zależy co kto lubi, ale dla nas te malutkie bunkry były atrakcją. Na upartego, jak komuś kurz i piach nie przeszkadza, można by w nich spać. Dla tych, co lubią geocaching też jest sporo atrakcji.

Spanie - obiektów noclegowych na tej trasie brak, rozbijaliśmy namiot w lesie i pod sklepikiem, ciężko o dobrą miejscówkę, najlepiej, żeby się nie rzucała w oczy.. A poza tym meszki, meszki, meszki...

Koszty:  tyle ile chcecie wydać na picie, ew. obiady. Ceny jak u nas.


Izerskie - kolejne dni

Między Polednikiem a Ptacimi kupami na mapie ewidentnie płynie spory strumień. Przecina szlak. Spaliśmy tuż przed tym przecięciem, a jednak Czarnowidzowi zajęło dobre 20 minut odnalezienie wody. Ileś cieków wodnych musiało się połączyć poniżej drogi, żeby po przejściu jakichś 500m w dół można było się w miarę umyć i nabrać zapasów wody. A że był upał to zanim doszliśmy do namiotu byliśmy od nowa zapoceni..

Ruszyliśmy z rana, droga już niestety do końca wyłożona była asfaltem albo płytami.. I ledwo ruszyliśmy a już niespodzianka! Paręset metrów od miejsca noclegu mamy budkę z piwem! Zdaje się na skrzyżowaniu ze szlakiem zielonym idącym na Hejnice. Lodowata tania malinovka to hit wyjazdu! Napojeni ruszamy dalej, przed nami długa upierdliwa droga, za to z kilkoma punktami widokowymi. Koniecznie wejdźcie na Ptaci vrchy! Do samego końca dróżki. Piękne widoki, tylko to podejście... oczywiście po schodach..


Chwilkę później po lewej stronie pojawiło się miejsce jakieś takie niepozorne, ale ludzie włazili, na mapie zaznaczone.. to poszliśmy. Krasna Mari - skałki z fenomenalnym widokiem! Tuż obok drogi.



Po drodze mijamy Tetřevi chatę/boudy, która niestety była zamknięta.. za to przy niej było pierwsze źródełko z odrobiną wody! 

Następna na mapie jest Knajpa lub Na kneipe a nam gorąco... i chce się pić... Ok. 15:00 docieramy do rezerwatu Na Cihalde, warto przekroczyć bramę, bo w środku jest wieża z widokiem na bagna. Padnięci i przegrzani ledwo dołazimy do skrzyżowania i widzimy ludzi! Z piciem w rękach! Knajpa otwarta! Za grosze kupujemy Malinovkę i jakiś wynalazek z miodem i miętą, malinovka jest lepsza.. 


Plan mamy ambitny, bo jeszcze kawałek jest do Chaty Smedava, gdzie chcemy zjeść obiad, przed nami wejście na Jizerę i znalezienie miejsca na nocleg. Decyzja - najpierw jemy. I tak wypiliśmy cydr (Kingswood), który w składzie miał cukier, syrop glukozowo-fruktozowy itd.... i zjedliśmy bezsmakowy smażony ser... Chata Smedava okazała się rozczarowaniem. Wkrótce ujawniły się pęcherze na moich stopach... w ilości znacznie komplikującej sprawę.. i w zasadzie po próbie przejścia kawałka musiało się to skończyć noclegiem, odpuszczeniem Jizery i ostatecznie prawie zakończeniem wyjazdu.. Udało nam się rozbić namiot pod budą/sklepikiem tuż za Smedavą i szybko schowaliśmy się przed meszkami.

Rano zwinęliśmy się szybko w obawie przed ochrzanem właściciela sklepiku. Moje stopy dokonały żywota... jak było źle niech świadczy fakt, że przestałam nawet marudzić.. po prostu zamilkłam zaciskając zęby... Dowlekłam się do Jizerki, jako miejsca najbliżej cywilizacji. Udało nam się dodzwonić do koleżanki i pozostało czekać aż pozałatwia swoje sprawy i przyjedzie po nas.

Na pocieszenie wypiliśmy pewną ilość lodowatego piwa i zjedliśmy fantastyczny obiad! Panský dům to raj na ziemi! Przepiękna wioska, a na środku niedrogie piwo i przepyszne i wielgachne dania za 15-20 zł.






sobota, 22 sierpnia 2015

Czeskie Izerskie lipiec 2015 - dzień pierwszy

Kilka lat zbieraliśmy się w sobie, żeby przejść Góry Izerskie po czeskiej stronie, ale coś ciągle nam nie pasowało.

Tym razem wakacje zostały pokrojone na kawałki, jednym z tych kawałków zostały Jizerske Hory. Plan zakładał trzy noclegi. Trasa od Bogatyni do Jakuszyc, przez Filipkę, Jizerkę do Orlego. Pięćdziesiąt razy sprawdzałam prognozy, miało się wypadać tuż przed startem i potem już tylko upał.. Sto razy zmieniałam zdanie ile i jakie buty brać.. Dawno nie szliśmy z całym dobytkiem na plecach, jęczałam na samą myśl.

Zostaliśmy podwiezieni w okolice Bogatyni, na Lysy vrch, oznaczony też jako Vysoky, piękne miejsce z ruinami holendra i nową farmą wiatrową, dokładnie na granicy polsko-czeskiej. Rozbiliśmy namiot, zasnęliśmy wśród szumu i zgrzytów wiatraków. Część była w trakcie serwisu, a jeden domagał się go głośno i dość niepokojąco.

Ruszyliśmy dość wcześnie, ledwo złożyliśmy namiot, a zaczął padać deszcz. Udało się go przeczekać pod wiatką zaraz przy szlaku. Odtąd pogoda była idealna, ale życie co wieczór nam zatruwały meszki. Zamykaliśmy się w namiocie o 19-20:00, bo nie szło wytrzymać (piękny powód do marudzenia!), więc wstawaliśmy o 6-7:00.

Mieliśmy zapas wody, ale liczyliśmy też na strumienie i źródełka licznie oznaczone na mapach. Upał dawał popalić, ale trasa była przyjemna, głównie lasem, a i widoki się trafiały. Tu blisko lewego górnego rogu widać wiatraki spod których ruszyliśmy.

Zaliczyliśmy Špičák (punkt widokowy), potem Skalni Hrad, gdzie nie ma zamku. Na dość mozolnym zejściu do Filipki ktoś urządził fantastyczną ścieżkę edukacyjną. Słuchaliśmy lasu, podglądaliśmy korniki, zaglądaliśmy w skały i drzewa, poznawaliśmy zwierzęta.


W Filipce (Filipka -Oldřichov v Hájích) pochłonęliśmy wielki obiad w lokalu o nazwie Hausmanka u kozy, i przemiła Pani sprzedała nam dwie butle mineralnej (z Lidla...). Przez cały następny dzień nie spotkaliśmy ani kropli wody...

Niedługo potem zaczęła się nasza mordęga... asfaltem. Praktycznie do końca szliśmy asfaltową drogą, jedynym urozmaiceniem były dość liczne górki, skały i punkty widokowe. Na nie niestety zwykle prowadziły....  schody.
Minęliśmy szczyt Polednik, na mapie mieliśmy oznaczenie punktu widokowego, ale to po prostu górka w lesie. Wymęczeni temperaturą, twardą drogą i kicaniem po schodach padliśmy dość wcześnie. Nocowaliśmy między Polednikiem a Ptaci kupy (uwielbiam tą nazwę!).


Od czegoś trzeba zacząć..

Chcemy wyjechać, robimy listy rzeczy do zabrania, żeby potem móc coś dopisać/skorygować i mieć na następny wyjazd.

Wyjeżdżamy.. robimy notatki.. , zbieramy bilety, cenniki, ulotki.. a po roku ktoś nas pyta o radę i nie możemy znaleźć NIC. Stąd pomysł by wszystko przechowywać w sieci.

Dlaczego Czarnowidz i Maruda? Na kilka dni przed wyjazdem Czarnowidz przepowiada co w aucie się zepsuje i kiedy połamią się pałąki w namiocie.. a Maruda marudzi na bieżąco. Choć raz zdarzyła się Czarnowidzowi nutka optymizmu.. chciał nazwać bloga "Marudziłam już wszędzie". Znaczy to, że wierzy, że trochę jeszcze pojeździmy po świecie...

Ps. przy przeprowadzce znalazłam list z rzeczami do zabrania trzy.... jedna z 2008 roku...