sobota, 17 września 2016

Charzykowy - Festiwal Piosenki Żeglarskiej

Po porannej pobudce zafundowanej nam przez sąsiadów wybraliśmy się na spacer po okolicy, żeby sprawdzić czy jednak gdzieś nie ma dzikiej miejscówki.. Misja zakończona porażką.. Do sąsiadów z wypożyczonymi super kamperami nie zamierzaliśmy wracać. Od rana muzyczka poniżej krytyki i telefony, jakieś 2 metry od nas śpiących. Po zwróceniu im uwagi, że sami tu nie są cisza zapadła na parę minut. Po czym stwierdzili, że skoro już wstaliśmy to można podgłośnić muzykę..

Zapadła decyzja, że przyglądamy się dokładnie drugiemu końcowi pola, zagadujemy ludzi. I zapadła jedyna słuszna decyzja - przenosimy się pod przeciwny płot, między namioty, przyczepki i kampery słuchające szant. Mieliśmy bimbać i odpoczywać, żebym doszła wreszcie do jakiejś równowagi ;-) Ale oczywiście nogi nas poniosły w stronę lasu i znowu trzeba było czyścić i gotować grzyby. Rok temu było kiepsko, to teraz gromadzimy zapasy na zimę :-)


Wieczór spędziliśmy wydzierając się i skacząc na szantach, hitem okazał się Harmony Glen - jakieś zupełne szaleństwo :-) Później koncerty w tawernie, uciekliśmy od wyjącego Aleksa z Orkiestry Samanta, więc udało nam się zaklepać świetne miejsca w knajpie. Wyśpiewani wróciliśmy na camping, a tam cisza, wszyscy śpią..

Podsumowując, trochę atmosfera piknikowa, otoczenie w klimacie Mielna niestety. Spęd kolonistów na szantach to zupełna pomyłka. Nudzili się, wygłupiali, a wychowawców tradycyjnie nie widać. Wielki minus za ciąg komunikacyjny między widownią, a sceną..  Z alkoholem sobie poradziliśmy tworząc niepozorną miksturę w butelce po Ice tea ;-) Same koncerty bardzo fajne, impreza na tyle nieduża, że wreszcie iluś wykonawców będę kojarzyła z twarzy. I rewelacyjni prowadzący! Podejrzewam, że gdyby impreza miała miejsce poza wakacjami, atmosfera byłaby znacznie lepsza. Jeśli będziemy akurat w okolicy, chętnie zajrzymy jeszcze raz.

A tu widać, że burza nas postraszyła, pohuczała, powiała, i na szczęście poszła bokiem .

czwartek, 8 września 2016

Dzień trzeci - Grudziądz i Charzykowy

Zanim wstaliśmy, zanim się zebraliśmy, pomarudziliśmy trochę i pogapiliśmy się na miasto, trochę czasu minęło. W Grudziądzu zwiedzanie zaczęliśmy koło 13:00...

Miasto znane przede wszystkim z panoramy znad Wisły, miasto od rzeki oddzielają spichlerze i dużo czerwonej cegły.


Od drugiej strony to faktycznie po prostu kamieniczki, część w kiepskim stanie niestety...

Są i takie widoki:

Czarnowidz spędził trochę czasu w Grudziądzu kilka lat temu i zawsze mu się to miasto kojarzyło z jakąś kosmiczną ilością pomników i tablic. Potwierdzam, na każdym kroku widać jak nie jakąś postać, to chociaż tabliczkę. Czasami to osiąga aż taki poziom sama nie wiem czego.. Słowacki tu się urodził? Spędził pół życia? Zmarł może chociaż? Nieeee... statek z jego trumną stał tu jeden dzień.


Bardzo niedawno odbudowano wieżę Klimek, odkopano ruiny zamku krzyżackiego i bardzo sympatycznie wszystko przygotowano do zwiedzania. Bezpłatnie. A z wieży jakie widoki...


Przeszliśmy się też po tej zwykłej części miasta, wchłonęliśmy wielkie zapiekanki w czymś z bistro w nazwie (typowy fast food), trafiliśmy pod areszt, a tam takie rzeczy.. Ot, taka sytuacja. (z przodu był niepodobny..)


Dalszy nasz plan to Charzykowy i weekend z szantami. Droga nie była szybka i łatwa.. Droga wojewódzka 272.... spotkaliśmy JEDEN pojazd...


Gdy w końcu dotarliśmy do Charzyków, okazało się, że o darmowym miejscu na postój to można zapomnieć. Wszystkie parkingi pełne, miejscowość malutka. To była nasza druga wizyta w Charzykowach, więc wiedzieliśmy już, że stanica PTTK to bardzo zły pomysł ( głęboki PRL, wszystko ledwo działa, nigdy więcej). Internety podpowiadały tylko to.. Ale kojarzyło nam się z nocnego spaceru, że kawałek w stronę Funki była restauracja i jakieś pole namiotowe. Zajechaliśmy tam - Agroturystyka Paradise (informacji o polu na stronach brak). Pełno ludzi, przyczep, namiotów i kamperów. Ale cena bardzo sympatyczna - za dwie osoby 34 zł. Zostaliśmy na cały weekend. Wprawdzie po pierwszej nocy przenieśliśmy się na drugi koniec pola, bo zostaliśmy otoczeni bardzo ciasno przez super nowe kampery z załogą słuchającą disco polo od 7:00, ale na drugim końcu leciały szanty ;-) Spróbowaliśmy też zup w restauracji - super domowe i treściwe za małe pieniądze!

Nastał wieczór i ruszyliśmy na festiwal. Minus - brak możliwości wniesienia alkoholu, a wszędzie poza frontem sceny dźwięk fatalny. Zresztą lali tylko jakiś syf, Żywca i Warkę chyba.. Muzycznie w porządku, relaksacyjnie dość. Drugi dzień był znacznie bardziej rozrywkowy, ale o tym następnym razem.

M.

piątek, 2 września 2016

Powidz, Toruń

Jak już tu zajechaliśmy, to postanowiliśmy pomarudzić po miejscowości i zobaczyć jezioro.

Przeszliśmy się na plażę za dnia, domków w lesie po horyzont, duży ośrodek, ale ludzi faktycznie nie bardzo było widać. Plaża, jak plaża, miejsca na kampery brak. Przyczepki stoją jedna przy drugiej ciasno. Tuż przy szlabanie zaczynała się droga rowerowa do miejscowości. W zasadzie to od razu zaczynały się domy. Powidz wygląda trochę jak malutkie miasteczko na końcu świata.. niskie sympatyczne domy, niby nic ciekawego, ale jakoś tak miło. A na końcu spory ośrodek i camping. Może na 2 dni można tu przyjechać, ale nie dłużej.


 Wróciliśmy na "dziką plażę", wchłonęliśmy wielkie frytki i zebraliśmy się w drogę do Torunia.
Wiedzieliśmy, że w Toruniu jest camping, ale wyglądało nam, że bardzo blisko dworca, więc i torów. Ale za to przy samym moście do Starego Miasta. Jeszcze w domu Czarnowidz wypatrzył punkt widokowy nazwany Panorama Torunia. Postanowiliśmy to sprawdzić, a przy okazji popatrzeć na miasto. Widok nas zwalił z nóg, a do tego miejscówka okazała się idealna na noc! Blisko mostu, ale od torów i campingu oddzielał nas spory lasek (rezerwat), monitoring, równiutko, parking, żadnego zakazu. Cisza i spokój.


Prowizoryczna panoramka zrobiona telefonem, ale pokazuje naszą miejscówkę.

Wyobraźcie sobie widok w nocy.. Musicie sobie wyobrazić, bo nie było jak zrobić dobrego zdjęcia :-P Niestety statywu brak, a pod pomostem były lampy, które zagłuszały widoczek przy próbie stabilizowania aparatu na poręczy.

Sam Toruń, no wiadomo, piękny, pięknie oświetlony wieczorem. Łaziliśmy na luzie do późna, trafiliśmy też do browaru. APA całkiem całkiem, pszeniczniak (Śmietanka) no jak nazwa mówi.. aż gęsty. Strasznie jakiś ciężki był i kwaśnawy.


W trakcie zwiedzania miasta trafiliśmy do Pierogarni przy Moście Paulińskim. To sieciówka, jedliśmy w niej też w Bydgoszczy. I byliśmy pozytywnie zaskoczeni i ceną, i obsługą i żarełkiem. Jak ktoś nie ma weny wymyślać, błądzić po obcym mieście to spokojnie można wpaść do takiej pierogarni. Są i pierogi pieczone (drożdżowe) i z wody. Spokojnie najadałam się małą porcją. 

A sam most był wielkim zaskoczeniem, i gdyby nie postój na obiad, to byśmy o nim nawet nie wiedzieli. A co to takiego, poczytajcie u źródła. 

Dość późno wróciliśmy na nasz punkt widokowy. Sporo czasu zajęły nieszczęsne próby zrobienia zdjęcia nocnego. Zasnęliśmy przed pierwszą, bo jeszcze czytaliśmy, planowaliśmy, a co chwilę pojawiali się ludzie zobaczyć panoramę. Po północy wszystko ucichło... 


czwartek, 1 września 2016

Pierwszy dłuższy wyjazd cz.1

Jeszcze tak nie było, żeby ruszyć punktualnie... Marudziliśmy w domu, w locie między mieszkaniem a Maruderem, nabiliśmy zapas wody i ruszyliśmy..... O 13:00. A i tak masa rzeczy wylądowała w aucie "gdzie bądź", potem się samo poukłada...

Czarnowidz wyszedł z założenia, że ma dużą torbę i w niej będzie trzymał ciuchy. A ja, że skoro mamy już szafki to będę ich używać! Tyle, że już wcześniej wszystkie skrajne zostały zajęte (nie powiem kto tam poupychał różne rzeczy w nieintuicyjny sposób..). Jedna środkowa szafka ma zepsuty siłownik i spada na głowę, poza tym zasłoniły ją szybko ręczniki na sznurku. Druga jest za stołem... Następnym razem wprowadzę moje porządki! 

Plan wstępny był taki, że lecimy na Powidz nad jezioro, głównie ze względu na moje zmęczenie ostatnim czasem. Zanim zacznę zwiedzać, muszę znowu zacząć myśleć. Miała być super darmowa miejscówka nad samą wodą. Nigdy tam nie byliśmy. Po drodze chcieliśmy zajrzeć do Milicza, który był ujęty w planie dolnośląsko-wielkopolskim, którego zrobiliśmy kiedyś połowę.

Milicz przywitał nas ciuchcią wąskotorową i dużym akwarium. Nienajlepiej poszło nam rozpoznawanie ryb.. Na szczęście wokół akwarium były tablice. Świetny pomysł na pokazanie tego, co potem ląduje na talerzu. Zwykle widzimy takie okazy tylko w wyobraźni na podstawie opowieści wędkarzy.. A tu same "taaaakie ryby". Tylko światło tak padało, że nie szło zrobić zdjęcia.

Samo miasteczko nie zrobiło na nas wrażenia. Godne polecenia są dwa obiekty - kościół łaski i pałac. W tej chwili pałac to szkoła, więc można tylko obejść dookoła. Za to park pełen jest pięknych wielkich drzew, w dużej mierze egzotycznych.

 


Po szybkim obiedzie ruszyliśmy dalej. Następny po drodze był Jarocin, i tu już były ochy i achy!
Bardzo się nam podobał rynek i ratusz (lubię taką niewysoką zabudowę), do tego trafiliśmy na świetną plenerową wystawę. Przeszliśmy się po mieście, pokluczyliśmy uliczkami, rozbroiły nas parkometry i znaki.




  Były też bardziej ponure rzeźby i instalacje, ale za szybko zrobiło się ciemno..

Trzeba było jechać dalej, w międzyczasie w miarę potrzeb postoje na Orlenie, bo po co chodzić do lasu czy wypełniać nasz kibelek, jak po drodze stacje. Kiedy wreszcie dojechaliśmy do Powidza, znaleźliśmy właściwą uliczkę, okazało się, że na obu jej końcach są zakazy. Z jednej strony szlaban. Ciemno, cicho, piaszczyście.. Postanowiliśmy w końcu stanąć na dzikim parkingu przed szlabanem - było względnie równo. Przeszliśmy się nad jezioro, pełno domków, jakieś auta, dwa bary. Kupiliśmy po piwku, pogadaliśmy z obsługą (mówili, ze już pusto bo koniec sezonu - 10. sierpnia!), przeszliśmy się nad wodę. Na końcu obiektu stał rząd przyczep, dyskoteka pełną parą.. Jak wracaliśmy, bary już były zamknięte. Nastawieni, że będziemy stąd uciekać schowaliśmy się w naszej "stodole".

Maruda.