niedziela, 13 września 2015

Pomorze Zachodnie 2015 - miał być relaks...

My to zupełnie nie umiemy odpoczywać... na koniec dnia byłam po prostu wściekła i rozgoryczona.. Nawet Czarnowidz się zgodził na leżenie na plaży, a i tak nam nie wyszło.. Ale od początku.

Wstaliśmy sobie, poranna kawka przed namiotem, śniadanko. Wokół atmosfera wczasowa, ale bez drących się dzieci (pół nocy grały w makao przed domkiem naprzeciwko! Po cichu! Bez komórek i tabletów!) Plan był odwiedzić koleżankę plażującą w Międzywodziu. Przygotowani do plażingu (plecak z ręcznikami, woda, gazetki, książki) ruszyliśmy nad wodę.. potem dzwoniliśmy do koleżanki.. bez efektu.. no to co? Przejdziemy się, może znajdziemy. Przeszliśmy naszą pustą plażę.. zatłoczoną plażę w Międzywodziu.. i nic.

 Ponieważ było przyjemnie ciepło, ale nie upalnie, a tłok nas odstraszał, to poszliśmy dalej.. i dalej.. i dalej.. Skończyło się na obiedzie w Dziwnowie (coś z krową w nazwie, niedobre burgery..), wizycie w aptece i testowaniu kolejnych plastrów na pęcherze trzymające się jeszcze po Górach Izerskich. Z campingu do Dziwnowa było ok 9-10 km.. Droga powrotna to już była mordęga, jęczenie i marudzenie, ból stóp i stawów.. no i nowe pęcherze.. kiedy wreszcie mieliśmy paść na piach to przyszły wielkie czarne chmury..

Podreptaliśmy do namiotu, oczywiście nie padało.. Wieczór spędziliśmy piwkując i pożerając pyszne gofry. A między goframi, piwem, plażą i toaletami robiłam kuśtyk kuśtyk kuśtyk.. Czarnowidz przewidując katastrofę zaproponował, że może następnego dnia naprawdę poleżymy...

Maruda


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz