czwartek, 24 września 2015

Świnoujście z różnych stron

Niedospani trochę ruszyliśmy w stronę Świnoujścia. Marzyło nam się coś podjeść w restauracji mijanej po drodze, niestety wczoraj była już zamknięta, a teraz jeszcze zamknięta. Zajrzymy tam następnym razem, bo wyglądała bardzo zachęcająco, a do tego nad samą wodą. Nazywa się to Rybaczówka. Widzieliśmy też Ptaszarnię, wychodzi na to, że restauracje na wyspie wszystkie wyglądają zachęcająco.

Naszym pierwszym punktem programu była latarnia morska. Niefajnie się zaczął nasz dzień, bo z powodu wiatru latarnię zamknięto w momencie kiedy doszliśmy do jej wejścia.. I to by było na tyle, jeśli chodzi o nasze próby wejścia na jakąkolwiek latarnię morską.. Tuż obok jest jeden z trzech fortów, jednak wszystkie odpuściliśmy z braku czasu.

Następne było Podziemne Miasto, przy okazji obejrzeliśmy budowę gazoportu ;-) Nie wyglądał na gotowy... Podziemne miasto to strzał w dziesiątkę, trafiliśmy na świetnego przewodnika, musztrował wszystkich równo. Jest to kompleks budynków i przejść pod ziemią, które były wykorzystywane jeszcze nawet w 1995 roku i utajnione. Muzeum stara się pozyskiwać kasę i kolejne sprzęty, w te wakacje można było zwiedzić dwa duże obiekty z pięciu istniejących. Dobre dwie godziny, bilet normalny 15 zł. Koniecznie sprawdzajcie godziny wejść, bo jest ich tylko kilka dziennie. Choć widzieliśmy też drugą grupę idącą za nami, bo tłumy były. Jedyny duży minus to brak toalety i las otoczony drutem kolczastym. Policzcie sobie czekanie w kolejce + zwiedzanie, warto skorzystać z lasu wcześniej, przed terenem obiektu.

Potem przyszła pora na miasto. I tu zaczęły się schody, bo nie mieliśmy ani planu, ani przewodnika. Dojazd na drugi brzeg to albo przeprawa dla wszystkich, gdzie była wielka kolejka (z trójki odbijamy w lewo na 93 i już na rondzie był korek, prom Bielik z Warszowa), albo przeprawa dla mieszkańców (autem), ale pieszo może wejść każdy (centrum, prom Karsibór). Wybraliśmy centrum, zaparkowaliśmy na Orlenie jakiś kilometr od promu, ale się okazało, że po drodze jeszcze były miejsca. Promem myk myk za darmo do samego centrum. Zeszliśmy na ląd, zaczęło się chmurzyć i popadywać, a my bez planu. Gapiąc się w telefon poszliśmy w kierunku morza, ale to trwałoby za długo, żeby coś zjeść i albo znaleźć nocleg albo dotrzeć do Szczecina. Obejrzeliśmy przypadkiem nadmorską dzielnicę turystyczną, wszędzie tak być powinno.. Jasno, gustownie, schludnie, elegancko.


Potem udało nam się znaleźć wieżę kościelną z punktem widokowym, kawiarnią i galeryjką. W kawiarni było z 40 stopni, więc nie skorzystaliśmy. Widoki z góry uzmysłowiły nam jak bardzo miasto oberwało w czasie wojny i jak zostało "uszczęśliwione" za komuny..


Ponieważ nie bardzo wiedzieliśmy co w tym mieście jest wartego obejrzenia a czas gonił ruszyliśmy w stronę promu i wypatrzonego baru. Marzył mi się Zachodni falochron i Stawa Młyny, ale piechotą było za daleko a nie znaleźliśmy autobusu, który by jechał dość blisko. Wygooglałam Muzeum Rybołówstwa, była 15:45 a muzeum do 17:00. Postanowiliśmy zaryzykować, dolecieliśmy na 16:00, zapytaliśmy czy to ma sens. Decyzja zapadła, dziarsko przejdziemy wszystkie piętra, dla dzieci mogą być nudne, nam się podobało. Klimaty morskie, nawigacja, sprzęty sprzed wieków, bursztyny, mapy, muszle. Na parterze jest osobna ekspozycja rafy koralowej. Zakochałam się! Coś pięknego!  Dorosłym polecamy przeznaczyć ok. 2 h na zwiedzanie. Wstęp kosztował 15 zł z rafą.
 Zjedliśmy niepowalający i nie barowo tani obiad w Pierożku i postanowiliśmy zrobić jeszcze spacer do portu. Zobaczyliśmy z zewnątrz kolejne dwa forty i portową zatoczkę i trzeba było wracać..  Potem szybki przejazd do Szczecina na nocleg. Dom coraz bliżej...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz