czwartek, 1 września 2016

Pierwszy dłuższy wyjazd cz.1

Jeszcze tak nie było, żeby ruszyć punktualnie... Marudziliśmy w domu, w locie między mieszkaniem a Maruderem, nabiliśmy zapas wody i ruszyliśmy..... O 13:00. A i tak masa rzeczy wylądowała w aucie "gdzie bądź", potem się samo poukłada...

Czarnowidz wyszedł z założenia, że ma dużą torbę i w niej będzie trzymał ciuchy. A ja, że skoro mamy już szafki to będę ich używać! Tyle, że już wcześniej wszystkie skrajne zostały zajęte (nie powiem kto tam poupychał różne rzeczy w nieintuicyjny sposób..). Jedna środkowa szafka ma zepsuty siłownik i spada na głowę, poza tym zasłoniły ją szybko ręczniki na sznurku. Druga jest za stołem... Następnym razem wprowadzę moje porządki! 

Plan wstępny był taki, że lecimy na Powidz nad jezioro, głównie ze względu na moje zmęczenie ostatnim czasem. Zanim zacznę zwiedzać, muszę znowu zacząć myśleć. Miała być super darmowa miejscówka nad samą wodą. Nigdy tam nie byliśmy. Po drodze chcieliśmy zajrzeć do Milicza, który był ujęty w planie dolnośląsko-wielkopolskim, którego zrobiliśmy kiedyś połowę.

Milicz przywitał nas ciuchcią wąskotorową i dużym akwarium. Nienajlepiej poszło nam rozpoznawanie ryb.. Na szczęście wokół akwarium były tablice. Świetny pomysł na pokazanie tego, co potem ląduje na talerzu. Zwykle widzimy takie okazy tylko w wyobraźni na podstawie opowieści wędkarzy.. A tu same "taaaakie ryby". Tylko światło tak padało, że nie szło zrobić zdjęcia.

Samo miasteczko nie zrobiło na nas wrażenia. Godne polecenia są dwa obiekty - kościół łaski i pałac. W tej chwili pałac to szkoła, więc można tylko obejść dookoła. Za to park pełen jest pięknych wielkich drzew, w dużej mierze egzotycznych.

 


Po szybkim obiedzie ruszyliśmy dalej. Następny po drodze był Jarocin, i tu już były ochy i achy!
Bardzo się nam podobał rynek i ratusz (lubię taką niewysoką zabudowę), do tego trafiliśmy na świetną plenerową wystawę. Przeszliśmy się po mieście, pokluczyliśmy uliczkami, rozbroiły nas parkometry i znaki.




  Były też bardziej ponure rzeźby i instalacje, ale za szybko zrobiło się ciemno..

Trzeba było jechać dalej, w międzyczasie w miarę potrzeb postoje na Orlenie, bo po co chodzić do lasu czy wypełniać nasz kibelek, jak po drodze stacje. Kiedy wreszcie dojechaliśmy do Powidza, znaleźliśmy właściwą uliczkę, okazało się, że na obu jej końcach są zakazy. Z jednej strony szlaban. Ciemno, cicho, piaszczyście.. Postanowiliśmy w końcu stanąć na dzikim parkingu przed szlabanem - było względnie równo. Przeszliśmy się nad jezioro, pełno domków, jakieś auta, dwa bary. Kupiliśmy po piwku, pogadaliśmy z obsługą (mówili, ze już pusto bo koniec sezonu - 10. sierpnia!), przeszliśmy się nad wodę. Na końcu obiektu stał rząd przyczep, dyskoteka pełną parą.. Jak wracaliśmy, bary już były zamknięte. Nastawieni, że będziemy stąd uciekać schowaliśmy się w naszej "stodole".

Maruda.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz