poniedziałek, 13 lutego 2017

Prawie dookoła Zalewu Wiślanego

Po porannej kawie uparłam się na wyjście na plażę... W końcu przyjechałam nad wodę!! Wichura na całego, a ja zasuwam w stronę wody szukać muszelek. Długo nie wytrzymaliśmy.. Uciekliśmy do miasteczka, w urzędzie miało być muzeum i mini wieża widokowa. Na drzwiach kartka, że nieczynne, ale drzwi otwarte.. światła włączone.. Weszliśmy na górę, obejrzeliśmy zdjęcia na ścianach, ale sam punkt widokowy był zamknięty, część muzealna też. Szkoda, a pracownicy nas musieli widzieć.

Pojechaliśmy tą samą drogą do Kadyn - wioski cesarskiej. Niby tylko kilka domów, a wszędzie cegielnie. Za czasów cesarza Niemiec Wilhelma II był tu jego pałacyk i cegielnia, gdzie powstawała wyjątkowa majolika (taki fajans na bogato), głównie kafle i ozdobne naczynia. Dziś to hotelik.Wioska zbudowana jest głównie z cegieł, nawet budyneczki gospodarcze są ładne.



Co nas zaskoczyło, to zapowiadająca się naprawdę przyjemnie restauracja, ale za wcześnie było na obiad. Chyba to było przy hotelu Srebrny Dzwon..

Zanim skręciliśmy w stronę Łęcza, wyskoczyliśmy na plażę. Wszędzie szkoły windsurfingu, kitesurfingu i innych nieznanych nam surfingów. Dzięki wichurze woda wyrzuciła na brzeg mnóstwo jakichś trzcinek, roślin iiii jest! Pierwszy mikro bursztynek! Bardzo zaskoczeni byliśmy, że z tej strony zalewu, a nie nad samym morzem.

Dalej pojechaliśmy do Łęcza, przejazdem obejrzeliśmy domy podcieniowe, zmęczyliśmy Marudera górkami. Zjechaliśmy do Elbląga, żeby coś zjeść na szybko i kupić upatrzony aparat. Za Elblągiem, a jeszcze przed Nowym Dworem Gdańskim spotkała nas przykra niespodzianka. W tej całej wichurze nagle huknęło. Auto zza nas szybko nas wyprzedziło. Jak udało nam się zatrzymać (sznur aut i wichura, więc wszyscy chcą jak najszybciej dotrzeć do domu), okazało się, że już nie mamy górnej części bagażnika dachowego... Na szczęście poleciał gdzieś w bok... To nie była ostatnia katastrofa tego dnia, bo w Nowym Dworze na Orlenie zostaliśmy wysłani do myjni do kranu, żeby zatankować wodę. Czarnowidz wlał jedną konewkę, a ja poszłam z butelką 5l.. I całe szczęście, bo w butelce się okazało, że woda jest ciemna! Jak z kałuży... Ale 10 litrów już było w zbiorniku... więc do końca wyjazdu woda tylko do kąpieli. Ani tego wypłukać, ani wyczyścić... Na szczęście się instalacja nie zatykała. W Stegnie zrobiliśmy zakupy i dotankowaliśmy czystą wodę. Udało się nam znaleźć cichą i spokojną miejscówkę na nocleg w Sztutowie, jakby z tyłu obozu. Na zakręcie/końcu ulicy Obozowej jest wjazd w las, w sezonie pewnie zastawiony plażowiczami. Dla nas najważniejsze było to, że tu dużo mniej wiało...
To szary punkcik na mapie.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz